Silent Hill 2 to dzieło niezwykłe, ociekające symboliką i sukcesywnie ryjące banie. Zapraszam na recenzję remake Silent Hill 2 od naszego rodzimego studia Bloober Team (POLACY ZNÓW TO ZROBILI!!11!!1oneone!) 

Silent Hill 2 - okładka

Oryginalny Silent Hill 2 z 2001 roku, choć uznawany za klasyk – zestarzał się przeokropnie, nie mam co do tego wątpliwości. Do ponownego ogrywania zachęcał przede wszystkim psychodeliczny klimat i rozbudowany, szczegółowy świat przedstawiony, który tylko prowokował do kolejnych analiz historii. Niestety archaiczne mechaniki i przestarzała oprawa wizualna stanowiły duży problem, szczególnie w kontekście przyciągania nowych graczy. Remake miał to zmienić. Tak też się stało, bowiem Bloober Team stworzył bardzo wierne odświeżenie, a zarazem nie bał się zmian, tam gdzie były one potrzebne.

Największą zmianą jest nowa kamera, która znacząco wpływa na odbiór gry. Zamiast statycznych ujęć, teraz mamy dynamiczne widoki zza pleców bohatera, co pozwala na jeszcze lepsze wczucie się w eksplorację. Uwielbiam powolne podchodzenie do drzwi czy kolejnych ścian, żeby móc spokojnie zobaczyć co mnie czeka, a tego uczucia wcześniej doświadczyć po prostu nie mogłem, bo gra musiała wczytać każdy kolejny pokój i serwowała nam teleportacje do środka pokoju po interakcji z drzwiami.

Silent Hill 2 - telewizor
Wykrzywia już od tej telewizji

Graficznie jest bajka, jeśli można w ogóle użyć takiego słowa w kontekście Cichego Wzgórza. Gra olśniewa niezależnie od godziny czy pogody, dzięki świetnej grze świateł i cieni, co i z kolei serwuje nam przepiękne cutscenki z świetnymi kadrami. Miasteczko wygląda dużo ciekawiej, a i zostało rozbudowane o kilka nowych uliczek i budynków, a te – o dziwo raczej się nie powtarzają. Wnętrza zaś są wykonane z dbałością o najmniejsze szczegóły. To wszystko w połączeniu z absolutnie, nie bójmy się tego słowa, idealnym udźwiękowieniem sprawia, że eksploracja Silent Hill nigdy nie była nigdy tak dobrze zrealizowana. Efekty audio, genialna muzyka Akira Yamaoki i Arkadiusza Reikowskiego wprowadzają gracza w jeszcze głębszy stan niepokoju, a każdy krok po zamglonych ulicach miasta staje się intensywniejszy. Obowiązkiem grania są dla mnie tutaj dobre słuchawki albo naprawdę dobre głośniki.

Silent Hill 2 - kwiatki

Silent Hill 2 - Heaven's Night

Przed premierą martwiłem się o system walki, na szczęście jednak niepotrzebnie. Broń dystansowa działa bardzo dobrze, a dodanie czułych punktów przeciwników (Wal w kolana!) stworzyło bardzo ciekawe połączenie walki z bronią białą. Jeśli miałbym się do czegoś jednak przyczepić to animacje faktycznie mogłyby być trochę płynniejsze, ale nie ma tragedii. Szkoda tylko, że walka z kilkoma przeciwnikami na raz w ciasnym pomieszczeniu doprowadza mnie do ciągłego wciskania uniku z nadzieją, że dam radę się tak trochę odsunąć. Może można było to rozwiązać trochę lepiej?

Na pochwałę zasługują za to bardzo udane Boss fighty. Szczególnie Abstract Daddy, przy którym to głowa zaczynała mi świrować i nie wiedziałem już czy walka idzie w dobrą stronę. Każdy z bossów przeraża swym designem i z każdym należy walczyć inaczej.

Jeśli przy walce jesteśmy to obowiązkowo muszę zwrócić uwagę na to jak mnóstwo jej nam przybyło. Oryginalna gra w dużym stopniu stawiała na unikanie i ucieczkę przed przeciwnikami. W odnowionej wersji – jasne, dalej możemy ich unikać, ale nie aż tylu co kiedyś, a nawet jeśli to po co, skoro na każdym rogu znajdujemy całe mnóstwo amunicji i medykamentów. Nie no, ale poważnie – na poziomie standardowym nie chomikujcie zasobów, byłbym w szoku gdyby ich wam zabrakło. Na koniec wątku walki taka szybka statystyka – udało mi się pokonać 326 przeciwników, w oryginalnej grze było to tylko 36 mobków. Co prawda gra jest też dłuższa o 14 godzin (w moim przypadku).

Silent Hill 2 - martwa pielęgniarka
Chyba jej się nie udało

Fabularnie mamy do czynienia z prawdziwym diamentem. Historia Jamesa Sunderlanda, który przyjeżdża do Silent Hill po otrzymaniu listu od zmarłej trzy lata wcześniej żony, została delikatnie rozszerzona. Rozszerzenie odnosi się przede wszystkim do głębszej charakterystyki postaci, ale oczywiście z umiarem. To w dalszym ciągu ta sama, nieoczywista historia, której towarzyszy tajemniczy, chory wręcz gęsty klimat.

Nowa Maria zmieniła swój wygląd i ubiór i początkowo zdawało się, że jest to wielkie ugrzecznienie i niszczenie ważnego symbolu – też tak myślałem, dopóki nie zagrałem i zdałem sobie sprawę jak bardzo się myliłem. Etap w Heaven’s Night to coś pięknego. Piękne jest również puszczenie oczka do fanów oryginału gdy Maria trzyma na wieszaku swój oryginalny ubiór i pyta czy dobrze by w nim wyglądała – kocham. Identyczne zdanie mam na temat Angeli – jej odświeżona wersja jeszcze bardziej pasuje do całej opowieści.

Silent Hill 2 - Heaven's Night
No to siup

Produkcja Polaków mimo, że jak najbardziej nadaje się do zaprezentowania nowemu pokoleniu graczy, wciąż w głębi duszy pozostaje naszym retro Silentem. Nie jesteśmy prowadzeni za rączkę a wszelkie elementy interfejsu możemy ustawić pod siebie w wyniku czego będziemy musieli jeszcze bardziej wytężyć wzrok w poszukiwaniu przedmiotów, ja jednak postanowiłem włączyć oznaczenia (chociaż na małe i wam również serdecznie to polecam, bo jak czasem widzę gameplay z dużymi ikonami to mi to tak psuje immersje, że szkoda gadać). System mapy jest absolutnie genialny. Tak samo jak uwielbiałem go w trójce tak i uwielbiam w remake. James zaznacza na swojej mapce wszystko co uzna za ważne do sprawdzenia, każde drzwi w które wejdziemy oznaczy zależnie od tego czy są otwarte, zamknięte od wewnątrz czy może potrzebujemy do nich klucza.

Silent Hill 2 - mapa

Nowy dubbing jest bardzo dobry, wiele linii dialogowych powtarza się z pierwowzoru, ale zostały też dodane nowe. Rozmowy nie są już aż tak dziwaczne jak w pierwowzorze i nie zgodzę się z opinią, że to minus. Jest jeden element, którego wykonanie mnie zasmuciło – odczytanie listu. Nie zrozumcie mnie źle – list jest naprawdę dobrze przeczytany, oczywiście, że dalej słyszymy całe mnóstwo różnych emocji, ale no mając odświeżony odczyt a ten z 2001 roku – nie da się wybrać inaczej niż oryginał. Słyszałem kiedyś historie, że aktorka po prostu nie wytrzymała emocji i stąd mamy ten cudowny efekt końcowy. Lubiłem czasem wracać do tego listu na YouTube i tak jak wiem już, że pewnie nigdy nie wrócę do oryginalnej gry tak oryginalny odczyt zostanie ze mną już do końca. Liczę na modyfikacje podmieniającą ten element.

Silent Hill 2 - Laura

Długość naszej przygody się mocno wydłużyła, bo z pięciu godzin lecimy pod dwadzieścia. Spowodowane jest to dodaniem kilku nowych zagadek i zmianą istniejących. No i oczywiście trochę do czasu gry przyczynił się kiepsko działający system wyłapywania namierzenia przedmiotu. Czasem trzeba się nakręcić żeby móc w końcu podnieść to co chcemy. Do tego dużo więcej eksplorujemy, bo dzięki możliwości zbicia szyb możemy poszukiwać przedmiotów choćby w zaparkowanych samochodach. Co ciekawe gra przez tyle czasu nie nudzi. Przy oryginalnej dwójce nie robiłem tak długich posiedzień (zresztą to by się skończyło ukończeniem na raz xD)

Silent Hill 2 - mgła

Podsumowując – Silent Hill 2 to remake idealny, który mimo ważnych zmian dalej jest tym czym był dwadzieścia lat temu. Bloober podjął się piekielnie trudnego zadania odświeżenia gry, której najmniejsza zmiana mogła całkowicie zepsuć produkt, a jednak wyszli z tej walki zwycięsko. Dla mnie wersja z 2024 zajmuje miejsce oryginału, nie widzę już sensu wracać do tego co było. Konami, Bloober – czekamy na nową pierwszą część! 

Na koniec – screeny były robione na średnioniskich ustawieniach graficznych. Do tego ciekawostka – byłem pewny, że pisałem recenzje Silent Hilla 3, nawet miałem w głowie zdania jakich używałem – jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że finalnie nic takiego nie nabazgrałem. Całą galerie screenów znajdziecie https://imgur.com/a/z8zd84A – zapraszam, jest pięknie

PS. miała być Mafia 2, ale może jeszcze poczekać 😀 

Przy okazji premiery „Pingwina” postanowiłem przypomnieć sobie film Matta Reevesa, który z miejsca porwał fanów człowieka-nietoperka. Dzisiaj zapraszam was na krótką recenzje „The Batman”!

The Batman recenzja

Batman Reevesa to film zupełnie inny niż wszystkie wcześniejsze aktorskie adaptacje o człowieku-nietoperku. To produkcja przesycona mrokiem i brutalnością, w której Batman ukazany jest jako postać niezwykle ludzka. Robert Pattinson w roli Batmana prezentuje mroczną i „depresyjną” wersję tej postaci, która jest wciąż naznaczona traumą po utracie rodziców. Nareszcie mamy Batmana, który popełnia błędy i nie jest nieustraszony; to Batman, który ma sporo do przepracowania w swojej głowie. Reżyser skupia się na psychologii postaci i zwraca uwagę na motywy bohatera i podejmuje pod wątpliwość to czy Batman faktycznie powinien być obrońcą Gotham.

Film audiowizualnie zasługuje na same najwyższe możliwe noty. Greig Fraser odpowiedzialny za zdjęcia odwalił kawał dobrej roboty, tworząc mroczną wizje Gotham, które jest wiecznie skąpane w deszczu i mroku. Do tego wybitna muzyka Michaela Giacchino, która idealnie zgrywa się z klimatem filmu, co sprawia, że otrzymujemy prawdziwą ucztę dla zmysłów. Umiejętności tych dwóch panów przyczyniają się do niezwykle gęstej atmosfery produkcji i tworzą niezapomniane wrażenia.

Świat wykreowany przez Reevesa ma ogromny potencjał na kolejne filmy i seriale. Każda postać, którą widzimy na ekranie, wnosi coś istotnego do opowieści, a ich złożone historie aż proszą się o rozwinięcie. To fascynujące, jak każda z nich dodaje głębi do fabuły, czyniąc ją jeszcze bardziej intrygującą. Aktorsko film stoi na najwyższym poziomie – każdy z aktorów jest genialny, ale szczególnie wyróżnia się Colin Farrel, który zresztą już dostał własny serial jako Pingwin. Jego charyzmatyczna i ciekawa interpretacja sprawia, że postać ta staje się nie tylko groźnym antagonistą, ale także intrygującym graczem w półświatku. Szkoda jednak, że postać Alfreda, grana przez Andy’ego Serkisa to zmarnowany potencjał, chociaż może to kwestia porównania do świetnego Michaela Caine’a z trylogii Nolana.

 

Dziś tak wyjątkowo krótko i nietypowo. Chciałem podzielić się z wami moją opinią o tym świetnym filmie, a za około miesiąc/dwa pojawi się już pełnoprawna recenzja Mafii 2 😉

Risen to idealna produkcja dla każdego fana gier z serii Gothic. Risen, to także perfekcyjny Gothic 4 i całkiem pomysłowy spin-off, tyle że… nie do końca. A dlaczego? Bo, gdy w 2009 roku Piranha Bytes musiała ratować swoją reputację po niezbyt udanej trzeciej części przygód bezimiennego, postanowiła zaprezentować nam coś, co jest łudząco podobne do tego, co już znamy. W taki o to sposób dostaliśmy grę, która ogólnym zarysem fabularnym, ale nawet i mechanikami bardzo przypominała naszego ukochanego Gothiczka. Zapraszam na recenzję gry Risen

Risen

Naszą historię rozpoczynamy na lądzie jako bezimienny rozbitek, z statku na gapę. Trafiamy na piękną, tropikalną wyspę Faranga, ale szybko okazuje się, że coś tu jest nie tak. Tajemnicze trzęsienia ziemi niepokoją mieszkańców, a z ziemi wydostają się starożytne świątynie, ujawniając dawno zapomniane sekrety. Gracz – jako bezimienny bohater ma rozwikłać zagadkę. Jaką jednak podejmie drogę do celu, zależy tylko od nas, bo by sobie w tym pomóc mamy do wyboru aż trzy różne frakcje. Przede wszystkim – bagna i bandyci Dona Estebana specjalizujący się w walce w zwarciu. Do tego dochodzą magowie z wulkanicznej twierdzy i inkwizycja.

Faranga nie należy do największych map w grach, jest też zdecydowanie mniejsza od kontynentu z trzeciego Gothica, ale to co należy jej oddać to genialne wypełnienie. Podczas naszej przygody przyjdzie zwiedzić nam mnóstwo jaskiń czy oglądać piękne wodospady i wąwozy. Zaś dzięki genialnej, trochę jakby artystycznej oprawie graficznej nieraz, zatrzymacie się by obejrzeć przepiękny wschód słońca i ogólnie grę świateł, która Piraniom wyszła absolutnie genialnie. Nie zapominajmy też o bardzo udanym soundtracku w wykonaniu uwielbianego przeze mnie Kaia Rosenkranza. Nie jest to może tak różnorodne i tak piękne jak to co przygotował do poprzedniej gry studia, ale zdecydowanie zasługuje na uwagę naszych uszu.

Risen

Twórcy postanowili skopiować ze swoich poprzednich gier dosłownie wszystko, co tylko się dało. Na skutek tego, każdy gracz Gothica z miejsca będzie wiedział wszystko o rozwoju postaci i mechanikach tutaj zaimplementowanych. Ponownie mamy trzy główne atrybuty – siła, zręczność i mana. Dodatkowo do każdego typu broni mamy  konkretne umiejętności, które rozwijamy przez całą grę, co jest genialne. Każdy chwali to jak w Gothicach z czasem bohater uczy się lepiej walczyć i dostaje nowe animacje. W Risenie o tym nie zapomniano, wręcz przeciwnie – element ten jest tutaj ulepszony do granic możliwości. Na ten przykład mój bezimienny przez całą grę uczył się nowych sztuczek w walce mieczem. Pod koniec wyuczyłem go nawet trzymać miecz dwuręczny w jednej ręce, co dało mi możliwość korzystania z tarczy przy takim orężu.

Jak wygląda jednak walka w praktyce? Otóż jest bardzo dobrze. Już kilka lat temu, gdy miałem swoje pierwsze podejście do Risena, mówiłem że jest to zdecydowanie najlepszy system walki w grach niemieckiego studia – zdanie to podtrzymuje. Początkowo może wydawać się on dosyć drewniany, ale zaraz po tym się go uwielbia. Wbrew pozorom, jest on całkiem podobny do tego co znamy z pierwszych części Gothica, ale znacznie bardziej rozbudowany. Uniki, bloki, ataki z lewej, ataki z prawej, kontry – satysfakcja po udanej walce gwarantowana.

Tarcza władcy tytanów
Biegania po świątyniach maraton

Niestety mimo, że fabuła jest naprawdę interesująca, a Faranga aż kipi klimatem to cała zabawa zaczyna się psuć niedługo po rozpoczęciu trzeciego rozdziału (z czterech dostępnych). Nagle zamiast bujnej przyrody zaczynamy krążyć tylko i wyłącznie po szarych, nieciekawych podziemnych świątyniach, a na powierzchnie wychodzimy tylko na chwilę i to przy użyciu run teleportacyjnych. Gra zmienia się w dungeon crawler, a my popadamy w monotonie i ciągłe walki z tymi samymi potworami by omijać pułapki  i znajdować kolejne klucze do kolejnych bram. O ciekawych i nietypowych questach z wcześniejszej części gry możemy zapomnieć.

Coś co uwielbiam w grach Piranii to ich żyjące światy. NPC, które w zależności od pory dnia zajmują się innymi rzeczami, ich reakcje na nasze włamania czy paradowanie z mieczem zawsze znacząco wpływają na immersje, nie mogę więc tego nie wyróżnić. Szkoda jednak, że postanowiono zaimplementować mapę, która aktualizuje się odpowiednio do zadania, tj. oznacza nam pracodawcę i konkretne punkty, w które musimy się udać. Dużo lepszym pomysłem by było wymaganie od gracza uważnego słuchania dialogów i późniejszego szukania konkretnego wodospadu, żeby potem minąć chatkę myśliwego i finalnie natrafić na cel – gniazdo gnomów. Wpłynęło by to jeszcze bardziej na immersje. Mimo tego elementu – zdecydowanie nie nazwałbym Risena grą prowadzącą za rączkę.

Risen

W grze przyjdzie nam sprostać bardzo wielu zadaniom, które często będą się na siebie nachodzić. Bardzo często, by rozwiązać jeden problem, będziemy musieli zająć się trzema innymi. Questy są różnorodne i bez żadnego wyjątku – ciekawe. Nie zapomnę tego gdy próbując złamać pewnego człowieka, podrzuciłem mu łeb jego ukochanej krowy do łóżka (tak, jestem też fanem Ojca Chrzestnego, skąd wiedziałeś?) Zadania nie raz przysporzą nam małego problemu, ale nie jest to, nie wiadomo jak, trudna gra.

Istotną niedogodnością w grze jest ograniczona różnorodność zbroi i broni. Dopiero w finałowych momentach rozgrywki natknąłem się na mój pierwszy hełm, co było dla mnie zaskoczeniem – dotąd nie zdawałem sobie sprawy z możliwości wyposażenia postaci w ten element. Przez całą grę dysponowałem zaledwie czterema rodzajami pancerzy, przy czym jeden był w moim posiadaniu przez dosłownie pięć minut. Co więcej, każdy z nich musiałem nabyć drogą kupna, ponieważ nie natrafiłem na możliwość zdobycia ich inaczej. Taka sytuacja znacząco spowalnia rozwój postaci i prowadzi do kuriozalnych sytuacji, gdzie choć zwyciężasz w pojedynkach z każdym żołnierzem obozu, to paradoksalnie dalej nie masz butów i biegasz na bosaka.

Wielka szkoda, że Cenega nie postanowiła wydać gry z polskim dubbingiem. Jestem pewien, że bardzo dobrze wpłynęło by to na odbiór wśród Polaków. Szczególnie, że dialogi potrafią sprawić uśmiech na mojej twarzy a zdecydowanie lepiej bym je zapamiętał gdyby były wypowiedziane po polsku. Nie jest to co prawda poziom dialogów z Gothica, bo i sam stary bezimienny jest dużo barwniejszą postacią niż nasz rozbitek, ale mimo to – jest naprawdę dobrze.

Risen

Na początku tej recenzji zwróciłem uwagę na związki między serią Gothic a Risenem, co teraz chciałbym dokładniej wyjaśnić. Jak już wcześniej wspomniałem, mechaniki takie jak nauka czy otwieranie zamków mają wiele wspólnego w obu grach. Podobieństwo to widoczne jest również w konstrukcji przeciwników: krwiopijce z Myrtany mają swoje odpowiedniki w postaci ćm grobowych na Farandze, orkowie z Myrtany są zastąpieni przez Jaszczuroludzi, a nawet chrząszcze znajdują swoich odpowiedników w łodzikach. Również niektóre elementy fabuły są całkiem podobne, jak np. sytuacja z wysłannikami króla przejmującymi kontrolę nad miastem: do Khorinis przypływają paladyni, a do miasta portowego na wyspie – inkwizycja.

Można by wymieniać więcej takich większych lub mniejszych powiązań, ale skupmy się na tym dlaczego Risen może stanowić kontynuacje historii z Gothica. Argumentacja wydaje się prosta: Gothic 3 kończy się momentem, gdy bogowie są wygnani ze świata, a Risen rozpoczyna się w okresie po tym wydarzeniu. Choć może to wydawać się naciągane, dla mnie zmiana kilku słów w Risenie mogłaby sprawić, że gra ta stałaby się prawdziwym Gothic 4 lub spin-offem serii. Tak jednak nie jest, pamiętajcie o tym. Oficjalnie to zupełnie inne twory 😉 Odsuwając jednak tematy fabularne – gameplayowo Risen jest tym czym Gothic 3 zawsze chciał być, tym jak powinien wyglądać. 

Risen

Podsumowując całe te moje bazgroły. Piranha Bytes stworzyłoby produkcję wybitną, stworzyłoby gdyby tylko nie zepsuli drugiej połowy gry. Pierwsze 15-20 godzin to coś cudownego, nostalgia i wspomnienia z pierwszego przechodzenia ulubionej gry. Szkoda tylko, że po drodze coś poszło nie tak i na drugą połowę dostaliśmy symulator chodzenia po jaskiniach. Dalej bardzo dobry symulator, ale jednak nie tego oczekiwałem. Mimo wszystko – zdecydowanie gra jest warta uwagi, bo Risen równa się bardzo dobra produkcja. A ja? Pewnie ogram dwójkę albo spróbuje zagrać jeszcze raz w jedynkę, ale tym razem magiem – pierwszy raz w mojej przygodzie gier video 😉

PS. Ciekawe czy ktoś policzy i napisze w komentarzu ile razy wspomniałem o Gothicu 😀

Kilka dni temu w sieci pojawił się pierwszy zwiastun filmu „Egzorcysta. Wyznawca”, który ma rozpocząć nową trylogie serii rozpoczętej przez Williama Friedkina w 1973 roku. Nie licząc slasherów, oryginał jest zdecydowanie moim ulubionym horrorem. Logicznym jest więc, że rodzi się bardzo ważne pytanie – czy Egzorcysta ma szanse porwać moje serducho raz jeszcze? Dzisiaj spróbujemy odpowiedzieć sobie na to pytanie. Zapraszam

Egzorcysta. Wyznawca

Na samym początku musimy zwrócić uwagę, że oryginał powstał bardzo dawno temu, gdy horrory wyglądały zupełnie inaczej niż teraz i śmiem twierdzić, że dosłowne przenoszenie tamtego filmu i tamtych czasów w 2023 rok wydaje się być bezsensowne, szczególnie na rynku gdzie filmy grozy wyglądają zupełnie inaczej (nie źle!). Nie mówię, że twórcy powinni rzucać co chwile jumpscare, ba – to byłaby fatalna decyzja, ale jednak lekkie przyspieszenie akcji nie zaszkodziłoby. W produkcji Friedkina połowę filmu zajmuje upewnianie się co do opętania – to, jak na dzisiejsze standardy trochę za długo i byłoby to zdecydowanie za trudne do powtórzenia w sposób unikalny.

Bardzo podoba mi się charakteryzacja, a opętane dziewczynki naprawdę przerażają i wprawiają w niepewność. Regan z oryginału wyglądała genialnie przy premierze, ale z wiekiem było niestety tylko gorzej. Najwyraźniej w nowej serii zadbali o ten element perfekcyjnie. Swoją drogą ciekawe jak wytłumaczą brak Regan, bo w końcu pojawi się jej matka, a o córeczce nic nie słychać, szkoda.

Jest jednak w tym zwiastunie pewien element, który bardzo mnie uspokaja, co do tego czy twórcy na pewno wiedzą jaki film postanowili wskrzesić, chodzi o końcówkę. Dawno temu powstał zwiastun, który był zbyt przerażający dla ówczesnych widzów, przez co nie został nigdy oficjalnie wydany. Zastosowano w nim technikę szybkiego wrzucania czarnobiałych fragmentów, na których widzimy demona i opętaną Regan. Zwiastun się ten kompletnie zestarzał, ale w nowej wersji pod koniec stosowana jest ta sama technika  i w efekcie dostajemy naprawdę przerażający pokaz czegoś dziwnego co się stało z dziewczynkami, ale o tym zapewne dowiemy się już po premierze.

Odpowiadając jednak na tytułowe pytanie – jest szansa. Twórcy wiedzą co robią, po zwiastunie widać, że nie próbują z tego robić żadnej obecności czy innego nowoczesnego horroru, tylko biorą oryginał i próbują wziąć z niego wszystko to co najlepsze – klimat przede wszystkim, delikatnie dostosowując to do dzisiejszych standardów, ale trzymając się pewnych zasad. Mimo to, jest to jednak tylko zwiastun i końcowy produkt może się bardzo różnić. Na ten moment wygląda to prawie idealnie i po cichu boje się, że coś pójdzie bardzo nie tak. W każdym razie – czekam z niecierpliwością!

Baldur’s Gate – kultowy cRPG, który w grudniu obchodzi swoje 25 urodziny. Mimo tego „niezłego” wieku i mnóstwa opinii o legendarności tejże gry nigdy w nią nie zagrałem, aż do niedawna – gdy zafascynowany reputacją Wrót, sam postanowiłem sprawdzić z czym to się je i czy ktoś nowy, może jeszcze polubić ten świat. Zapraszam was serdecznie na moją recenzję Baldur’s Gate: Enhanced Edition, gdzie wspólnie przyjrzymy się temu niezapomnianemu tytułowi, zastanowimy się, co sprawiło, że na zawsze zagościł w sercach graczy, a ja podzielę się swoimi wrażeniami jako nowicjusz w tej magicznej i tajemniczej krainie.

Baldur's Gate - logo

Ratowanie świata zostawmy innym

Naszą historie zaczynamy od stworzenia i nazwania postaci (Hakon pozdrawia!). Chwile po tym już dowiadujemy się o czyhającym za rogiem niebezpieczeństwem i razem z naszym przybranym ojcem Gorionem musimy uciekać z twierdzy, którą nazywamy domem. Wszystko wskazuje, na to że niebezpieczeństwo z jakiegoś powodu, poluje właśnie na nas! Na samym początku chce zauważyć, że nie jest to kolejna opowieść o ratowaniu świata, a raczej próbie zwykłego przeżycia i zdobywania informacji o swoim pochodzeniu, bo niestety nie zdążyliśmy się o nim za dużo dowiedzieć od naszego opiekuna, który w trakcie ucieczki oddaje za nas życie.

Opowieść w Baldur’s Gate nigdzie się nie śpieszy i to właśnie w tym powolnym tempie tkwi jej urok. Zamiast epickiego wyścigu, przenosimy się w świat, gdzie czas zdaje się płynąć inaczej i pozwala nam w pełni zanurzyć się w przygodach bohaterów, rozwiązywać problemy mieszkańców Zapomnianych Krain i spędzać wiele godzin na eksploracji oraz gromadzeniu ekwipunku. I to jest piękne! Baldur pozwala nam zagłębić się w historie tego ogromnego świata, ale i żyć każdym krokiem naszych postaci, nie tylko jako bohaterowie, ale także zwykli mieszkańcy. Możliwość pójścia do tawerny i napicia się taniego piwa, które karczmarz tak poleca, tylko po to by posłuchać plotek to element, który uwielbiam i który pozwala jeszcze bardziej zanurzyć się w tym fantastycznym świecie.

Baldur's Gate - dialogi

Sama główna intryga jednak nie powala. Mamy całkiem dobry pomysł na głównego przeciwnika, ale tak naprawdę wszystkiego o nim dowiadujemy się nagle. Do pewnego momentu działamy powoli, zajmujemy się sprawami, które ktoś zrobić musi, aż pod koniec gry wychodzą wszystkie informacje i zaraz po tym filmik końcowy. No nie tego oczekiwałem, po głównym wątku tejże gry. Na szczęście sytuacje ratują zadania poboczne, które choć krótkie i w teorii zwykłe „przyjdź, zabij, pozamiataj”, to w rzeczywistości dzięki wyśmienitym dialogom sprawiają one, że potrafiłem siedzieć godzinami ratując życie kolejnym nieszczęśnikom.

Lokacje zachwycają

Obszar, który przyjdzie nam zwiedzać jest ogromny, choć mogłoby się wydawać, że zbyt pusty – ja jednak nie podzielam tego zdania i jestem fanem tych pięknych, malowniczych lasów. Uważam, że to kolejny udany sposób na zbudowanie prawdziwego, żyjącego świata, no bo przecież nie wszędzie się coś musi dziać. Mamy miasta przepełnione ludźmi (i nie tylko!), tawernami, sklepami czy świątyniami, ale mamy też lasy pełne dzikich zwierząt, które żyją spokojnie swoim życiem, ale mamy też polujących na nich ludzi, którzy na pewno zwrócą nam uwagę, gdy będziemy hałasować i utrudniać im to zadanie. Dodatkowo udźwiękowienie sprawia, że przechadzka po takim lesie staje się niezwykle przyjemna. Dzięki tej dbałości o dźwięki ptaków, wiewiórek czy innych zwierząt, gra staje się bardziej immersyjna, przenosząc nas w rzeczywisty świat natury.

Jak już wspomniałem lasy zachwycają swoją malowniczością i magicznym klimatem, nie są to jednak wyjątki od innych lokacji, które również przykuwają uwagę swoim urozmaiceniem i szczegółowością. Miasta tętnią życiem i „zwykłymi” tajemnicami szarych istot. Jaskinie zachwycają swym mrokiem i faktycznie możemy odczuć strach przed nieznanymi zakamarkami dalszych tuneli. Świat jest bardzo różnorodny, ale i otwarty – praktycznie w każdym momencie możemy udać się gdzie tylko chcemy.

Baldur's Gate - świątynia Bhaala

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę

Przygód nie doświadczamy jednak sami, bo gra daje nam możliwość i poleca by zebrać drużynę, z którą będziemy rozwiązywać wszystkie problemy w krainach. Niestety jednak uważam, że nasi towarzysze to element z niewykorzystanym potencjałem. I nie zrozumcie mnie źle – uwielbiam Minsca, no i oczywiście Boo, nie zapominajmy o Boo, ale brakuje mi tutaj interakcji między towarzyszami, czyli coś co tak bardzo spodobało mi się w Tormencie. Chciałbym by Imoen kłóciła się z jąkającym Khalidem, Dynaheir wychwalała Minsca, a ktoś wyśmiewał Boo, niestety jednak żadnych rozmów w naszej ekipie nie doświadczymy, no chyba że między główną postacią a innym towarzyszem. Podobno ten element został wprowadzony w drugiej części i wyszedł tam naprawdę dobrze, ale brakuje mi go tutaj.

Adventures & Dragons pełną parą

Baldur’s Gate oparty jest na zasadach drugiej edycji Adventures & Dragons, które były delikatnie mówiąc trudne do pojęcia, szczególnie osobie niezaznajomionej wcześniej z tym światem (chociaż kilka lat temu ukończyłem Tormenta). Teoretycznie gra posiada samouczek, ale dotyczy on bardziej korzystania z interfejsu, niżeli sposobu liczenia punktów, które przecież są tutaj tak ważne. Jedne wartości punktów lepiej jak są wieksze, drugie jak są mniejsze i weź to wszystko ogarnij ot tak bez żadnych podpowiedzi. Na szczęście teraz, w 2023 roku, spokojnie mogłem sobie sprawdzić te informacje w internecie, bo inaczej dużo dłużej zajęło by mi zrozumienie tego. Początkowo te trudne zasady miałem uznać za minus, ale okazało się, że w oryginalnym wydaniu pudełkowym do gry dostarczana była również potężna instrukcja, która wszystko dokładnie wyjaśniała, a nawet posiadała opisy wszystkich czarów!

Coś co również mi się bardzo spodobało to tworzenie postaci i uważne wybieranie biegłości. Do naszej dyspozycji mamy mnóstwo różnych klas, które się od siebie różnią, np. tym jakich broni mogą używać. Tak o to trzeba bardzo uważnie awansować punkty biegłości, aby nasza postać była jak najmocniejsza, bo jeden zły wybór może znacząco utrudnić nasze starcia. W końcu w całej grze nie awansujemy tak często i kończymy zapewne z poziomem poniżej dziesiątego! Mimo to jednak uważam, że poziom trudności jest bardzo przystępny (grałem na normalnym, który paradoksalnie jest bardziej takim średnio-niskim xD, bo do wyboru mamy jeszcze „Standardowe zasady”). Są momenty, w których trzeba się natrudzić, ale nie na tyle by psuło nam to rozrywkę.

Przygotujcie długopis i kartkę

Nie mogę niestety jednak pojąć jak można było tak spierniczyć sprawę dziennika, którego ciężko mi znaleźć jakieś zalety. Gdy zaczynamy nowy rozdział automatycznie, bez żadnego ostrzeżenia kasują nam się wszystkie questy, nawet te, które teoretycznie są na wyższe poziomy czy rozdziały. Co ciekawe, mimo usunięcia z dziennika to questy dalej są aktywne i jeśli tylko o nich pamiętamy to dalej można je ukończyć, a przynajmniej udało mi się tak zrobić z jednym zadaniem. W raz z nowym rozdziałem musimy pożegnać się również z wszystkimi informacjami dotyczącymi tego kto co skupuje. Ale zostawmy już to kasowanie, skupmy się na innym aspekcie dziennika, czyli samym zapisywaniu zadań, bo i tutaj twórcy nie są konsekwentni. Jednym razem nowa informacja do zadania jest dodawana pod inną godziną, a innym razem podmienia nam wcześniejszą informacje, przez co o wszystkim musimy sami pamiętać, nawet jeśli mamy to zapisane w dzienniku. Nie wiem, może za dużo nagrałem się w Gothica, gdzie dziennik został zrobiony idealnie i temu mam takie wymagania – naprawdę nie mam pojęcia.

Baldur's Gate - widok na piętro gospody
Gospoda wygląda naprawdę przytulnie 😉

Raj dla uszu

Wracając jednak do udźwiękowienia, które jak wspominałem celująco buduje klimat i wchłania nas co raz bardziej. Poza świetnymi dźwiękami lasu i zwierząt na uwagę zasługuje świetna muzyka Michaela Hoeniga, którego kompozycje doskonale wpasowują się w atmosferę i sytuacje i perfekcyjnie podkreślają ważne momenty w przygodzie naszej drużyny. Do tego dochodzi wybitna polonizacja, w której usłyszeć możemy tak wybitne osobistości jak Piotr Fronczewski, Jan Kobuszewski czy Gabriele Kownacką. Myślę, że wielu, którzy nie grali nigdy w Baldura bardzo dobrze znają tekst „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę” – o czymś to świadczy moi drodzy 😉

 

Zanurzcie się w nieznanych krainach czym prędzej

Podsumowując, Baldur’s Gate w wersji Enhanced Edition (która została mocno poprawiona od premiery!), jest wyśmienitą produkcją, która przetrwała próbę czasu w sposób najlepszy z najlepszych i nadal potrafi zachwycić swoją szczegółowością i otwartością świata. Mimo że na rynku dostępne są nowsze, bardziej zaawansowane graficznie tytuły, Baldur’s Gate potrafi wciągnąć na długie godziny dzięki swojej rozbudowanej zawartości, bowiem tyle malutkich elementów i szczegółów ciężko szukać nawet w nowych grach. Dla każdego, kto kocha gry tego gatunku, Wrota Baldura to absolutna konieczność, która dostarczy niezapomnianych wrażeń i emocji na długie, niekończące się godziny rozgrywki.

Sam zakończyłem grę mając na liczniku 45h, co jest naprawdę sporym wynikiem jak na mnie, ale to wszystko zasługa pięknego i żywego świata. Nie ukończyłem jednak dodatku „opowieści z wybrzeża mieczy”, ale na pewno to zrobię i wtedy poinformuje was o moich odczuciach, a tymczasem – zapraszam do komentowania notki, a tych którzy nigdy nie grali – do poznania nieznanych krain!