Warwick Davis to jeden z najpopularniejszych aktorów niskorosłych, który na brak zróżnicowanych ról zdecydowanie nie powinien narzekać. W końcu w swoim dorobku ma takie postacie jak Wicket Warrick, Willow Ufgood, goblin z banku Gringotta czy mój uwielbiany Leprechaun. Dzisiaj więc notka wyjątkowa, bo zarówno Warwick jak i ja obchodzimy swoje urodziny, temu też przyjrzymy się temu pierwszemu. Wszystkiego najlepszego!
Kategoria: Analiza
„To nie jest tylko opowieść. To nasza przyszłość” – te słowa rozpoczynają Detroit: Become Human, grę, która przenosi nas do świata, w którym androidy stają się coraz bardziej niezależne, a to problem, który nigdy nie był nas tak blisko jak dzisiaj. Quantic Dream zaserwowało nam interaktywny film pełen trudnych wyborów, gdzie każda decyzja ma realny wpływ na losy bohaterów. To gra, która zmusza nas do zastanowienia się, jak daleko możemy posunąć się w tworzeniu sztucznej inteligencji i jakie mogą być jej konsekwencje.
Kilka dni temu w sieci pojawił się pierwszy zwiastun filmu „Egzorcysta. Wyznawca”, który ma rozpocząć nową trylogie serii rozpoczętej przez Williama Friedkina w 1973 roku. Nie licząc slasherów, oryginał jest zdecydowanie moim ulubionym horrorem. Logicznym jest więc, że rodzi się bardzo ważne pytanie – czy Egzorcysta ma szanse porwać moje serducho raz jeszcze? Dzisiaj spróbujemy odpowiedzieć sobie na to pytanie. Zapraszam
Gdy zobaczyłem plakat „Deinfluencera”, bądź jak kto woli w polskiej wersji „Polowania na influencerke”, od razu w mojej głowie były myśli, że no okeeej – kolejny horror z teoretycznie ciekawym psycholem skrytym za kolejną maską i z teoretycznie ciekawą, śmiertelną „zabawą”. Pomyślałem sobie, że włączę, poprzewijam na różne fragmenty, by zobaczyć z czym to się je, po czym obejrzę co innego. Troszkę mi nie wyszło, bo godzinę później dalej oglądałem jak nastoletnia influencerka walczy o życie. Ja jestem Seedu i zapraszam was serdecznie na kolejną recenzje w moim wykonaniu!
Standardowo totalnie nie rozumiem skąd wziął się polski tytuł „Polowanie na influencerkę”. Nie dość, że „Deinfluencer” brzmi po prostu dużo lepiej to i jest on dużo bardziej zgodny z prawdą, bo tytułowego polowania w filmie nawet nie ma, a nasze widowisko zaczynamy już po porwaniu i uwięzieniu głównej bohaterki. Dowiadujemy się wtedy również, że nasz psychopatyczny gospodarz, który ukrywa się za dziwaczną, lecz przyciągającą uwagę maską, posiada pewne zasady moralne i nigdy nie okłamie swojej ofiary. Jednak kim jest ta ofiara i czy to tylko przypadek, że to akurat ona ma zagrać w grę pana psychola? Oczywiście, że nie – Kelly Weaver to nastoletnia cheerleaderka, która jest już bardzo dobrze znana w internecie, a co za tym idzie ma spory wpływ na innych ludzi, a w szczególności dzieci. Kelly na swoich socialmediach prezentuje wyidealizowane życie i tworzy swoją fikcyjną kreacje. Nie podoba się to jednak panu w masce, który chce by pokazała ona swoją prawdziwą twarz.
Szkoda tylko, że początkowo nie da się w ogóle zrozumieć jego działań. Wiemy, że chce by dziewczyna przestała udawać kogoś kim nie jest, więc żeby do tego doprowadzić każe jej wstawiać fotki, które mają przekraczać konkretny próg polubień w konkretnym czasie. Widzicie w tym sens? Bo ja nie bardzo. Oczywiste, że w takiej sytuacji szybko będzie trzeba iść w kontrowersje i w co raz to odważniejsze pokazywanie ciała w celu pokonywania kolejnych progów polubień. Tylko, że to chyba nie jest pokazywanie prawdziwego ja naszej bohaterki.
Takich głupiutkich błędów scenariuszowych jest niestety znacznie więcej. Bohaterka jest ciągle obserwowana i podsłuchiwana poprzez kamery, ale nie przeszkadza jej to by rozmawiać z kimś na temat ucieczki bądź jak może powiadomić władze, że jest w niebezpieczeństwie. Zupełnie jakby ktoś nagle zasnął przed kamerami. Jednak element, którego najbardziej nie mogę pojąć to wstawianie zdjęć, na których bardzo wyraźnie widać krew czy wielki bandaż na plecach. Naprawdę nikt z internautów nie zorientował się, że coś jest nie tak?
Coś co miałem nadzieje, że będzie największym plusem tego filmu okazało się być solidnym niewypałem. Postać porywacza poza kilkoma scenami na początku nie budzi w nas żadnego poczucia strachu czy niepewności do tego co za chwile zrobi. Miało być tajemniczo i przerażająco, ale coś poszło nie tak. Nawet scena, w której zdejmuje maskę jest bez żadnego polotu. Co zabawniejsze – tylko my, widzowie, widzimy te twarz i absolutnie nic ten element nie wnosi do filmu. Reszta bohaterów również niczym się nie wyróżnia, a i aktorsko nie jest za dobrze.
Film niestety może wydawać się nudny aż do końcowych minut, kiedy to nabiera on zupełnie innego znaczenia i skupimy się na tym jak złe w skutkach mogą być socialmedia. Oto przecież miejsce, w którym jedni ludzie udają kogoś kim zupełnie nie są, pokazują swoje bogactwa, swoje wyidealizowane ciała poprawiane w photoshopie, a inni potrafią to wszystko łykać bez zastanowienia. Dodatkowo to właśnie influencerzy dołączają do grona osób, które wychowują i wpływają na przyszłość dziecka. Wcześniej byli to rodzice, dziadkowie i nauczyciele, nagle do tej listy dołączają również obcy ludzie z internetu. Socialmedia, jak to w filmie słusznie zostało powiedziane – próbują udawać, że mają pewne zasady, a w rzeczywistości wszędzie bombardują nas seksem i seksualizowaniem wszystkiego.
Technicznie rzecz biorąc film trzyma poziom. Zdjęcia przypominają dobrej jakości amatorską produkcje, niżeli pełnoprawny film. Nie ma tu żadnego szału, żadnych długich ujęć, ale ogląda się to całkiem dobrze, a i montaż daje rade. Co ciekawe film jest reklamowany jako thriller horror i tak jak z tym pierwszym zdecydowanie się zgadzam, tak temu drugiemu mówię stanowcze nie. W całym filmie są może dwie sceny (i to na początku), które może by się nadawały do jakiegoś filmu grozy, ale to też tak nie do końca.
Podsumowując – Deinfluencer to film, który można obejrzeć ale można też na przykład umrzeć ale raczej nie więcej niż raz. Jest to produkcja, która ma nam przekazać jakąś mądrą myśl i w takim przypadku jest całkiem udany. Nie widzę niestety sensu powrotu do tego filmu, gdy już dobrze wiemy co i jak. Swoją drogą w internecie są jakieś ślady filmów pod tytułem „Deinfluencer: Offline” i „Deinfluencer: Clickbait”. Zapewne reżyser już teraz planuje kontynuacje. Czy zobaczę? Pewnie tak, ale liczę na coś świeżego.
Dzięki i zapraszam do dyskusji w komentarzach 😉
Victor Crowley miał być tym kim od lat był już Jason Voorhees, Freddy Krueger czy Michael Myers – slasherowym zabójcą, który już na zawsze miał się zapisać w naszej popkulturze. Myślę, że wiele z was nawet nie wie o kim mowa, co samo przez się mówi jak bardzo twórcy przeholowali z oczekiwaniami, ale co poszło nie tak i dlaczego uważam serie „Topór/Hatchet” za niedocenioną i zasługującą na znacznie większą popularność? O tym w dzisiejszym tekście 😉
Zanim jednak weźmiemy na warsztat produkcje Adama Greena powinniśmy zastanowić się dobrze czym jest slasher. Także czas na kącik edukacyjny. Slasher to podgatunek horroru, w którym liczba bohaterów zmniejsza się poprzez wymyślne zabójstwa psychopatycznego mordercy. Ofiary w takich filmach to często stereotypowi bohaterzy typu jakaś głupia blondynka, alvaro przystojniak itp. Istnieją również pewne reguły, których należy przestrzegać aby w takim filmie przeżyć, inaczej w 99% przypadkach zakończy się to brutalną śmiercią. Bardzo często w slasherach będzie poruszany temat seksu, alkoholu – to nieodłączny element takiego kina. Siadając do oglądania filmu z tego gatunku raczej nie powinniśmy oczekiwać wybitnej historii, a mnóstwo krwi tryskającej w wszystkie strony świata.
Teraz, gdy już wiemy z czym mamy do czynienia chciałbym przedstawić wam „Topór” – serie, składającą się z czterech filmów, która w 2006 roku była reklamowana jako „stara szkoła amerykańskiego horroru” i tak – zdecydowanie ten slogan jest zgodny z prawdą, bo produkcja Adama Greena czerpie garściami z klasyków tego gatunku, w szczególności z kultowego i uwielbianego przeze mnie „Piątku trzynastego”. Green wykreował postać zabójcy, która wbija nam się do głowy tak samo mocno jak inni, klasyczni slasherowi zabójcy. Widz bardzo mocno wyczekuje każdego pojawienia się Crowleya na ekranie, bo jest to gwarancja dobrej i mocnej sceny. Victor jednak morduje bardzo często i bardzo krwawo. Robi to nawet częściej niż Jason, który na swoim koncie ma mistrza w ilości zabójstw. Gdyby tylko było więcej filmów z tej serii to myślę że jego miejsce zająłby nasz dzisiejszy bohater. Ilość w tym wypadku nie oznacza jednak utraty jakości, niejednokrotnie byłem w szoku widząc co wyczynia ten psychol w ogrodniczkach.
Idąc dalej za tropem horrorów lat osiemdziesiątych – Hatchet jest kiczowaty, ale to piekielnie kiczowaty. Mamy tutaj sporo nieśmiesznych żartów, szczególnie w pierwszych dwóch częściach. Jednym z takich żartów jako przykład podam myśliwego, który pije swój mocz mówiąc mmm jakie pyszne. Kicz nie sięga jednak tylko żartów, ale i postaci czy sceny zabójstw, które tak bardzo chwale. Nie chodzi o to, że mam rozdwojenie jaźni i chwale i krytykuje jednocześnie ten sam element, ale o to że ten pastisz w tym filmie jest właśnie piękny i zamierzony. Scena z duszeniem przy użyciu jelit? Totalnie nierealistyczna, ale za to jaka świetna.
Warto również zwrócić uwagę na to, że w pewnym stopniu Topór jest też czarną komedią. Mimo, że pierwsza część ma żarty, które częściej są żałosne niżeli śmieszne to każda kolejna część śmieszy co raz bardziej. Jest to jednak bardzo charakterystyczny typ humoru, który nie każdemu musi się spodobać. Osobiście śmiechłem bardzo z samoświadomego żartu dotyczącego obsady – w wszystkich czterech filmach gra jeden, konkretny aktor, który wciela się w trzy podobne do siebie postacie. Reżyser nie udaje więc, że widz jest idiotą tylko wykorzystuje ten fakt by puścić delikatnie do niego oczko i wyskakuje z żartem na ten temat.
Seria ta jest zdecydowanie przeznaczona dla konkretnej grupy odbiorców, dla ludzi, którzy uwielbiają ten gatunek i przede wszystkim go rozumieją. Jest to również swego rodzaju hołd dla tego kina. Fani na pewno wyłapią bardzo fajny smaczek przewijający się przez wszystkie części – w obsadzie pojawia się mnóstwo postaci związanych z slasherami. Sam Victor Crowley został zagrany przez aktora, który wcześniej przez wiele lat wcielał się w Jasona Vorheesa – Kane Hodder. W jednej z części pojawia się również aktor grający Jasona z rebootu z 2009 roku, co w pewnym sensie daje nam walkę Jason vs Jason. Ważną role w serii odgrywa też Tony Todd – Candyman i twórca laleczki Chucky – Tom Holland. Na moment pojawiają się również Robert Englund – Freddy Krueger i Tyler Mane – Michael Myers. Jest jeszcze kilka innych, pomniejszych ról postaci, których fani powinni rozpoznać 😉
Skupmy się teraz jednak trochę na konkretnych częściach i opowiedzmy co je boli
Topór / Hatchet 2006
Pierwsza, a zarazem najgorsza część cyklu. Poznajemy legendę o Victorze oraz bandę debili, których nie da się polubić. Jest to jednak zdecydowanie najbardziej typowy slasher z wszystkich części. Twórcy co chwile prezentują najbardziej typowe cechy gatunku, przez co pastisz zmieszany z krwią wylewa się aż z ekranu. Nie ma co ukrywać, że największą zaletą tej części są morderstwa i ich częstotliwość. Niestety mimo, że w slasherach rzadko kiedy mamy wybitne aktorstwo, tak tutaj jest to jednak już za niski poziom co wpływa na odczucia przy oglądaniu.
Topór II / Hatchet II 2010
Przy okazji drugiej części Green postanowił trochę odpuścić z aż tak kiczowatym humorem co wyszło serii na dobre. W dalszym ciągu jest to seria, która stawia na klasyczny styl, ale już trochę bardziej na poważnie, bez takiego przesadnego aż pastiszu. Podoba mi się postawienie na rozwinięcie fabuły i przedstawienie nam jeszcze dokładniej historii Crowleyów, która mimo że kiczowata to satysfakcjonująca. Reżyser naprawił swój błąd i w przypadku „dwójki” bohaterowie są dużo lepiej zagrani. Dla Tony’ego Todda i Danielle Harris był to zdecydowanie udany występ. O Hodderze nawet nie wspominam, bo to on i jego topór ciągnie cały ten cykl. Zdecydowanie moja ulubiona część
Topór III / Hatchet III 2013
Tym razem Adam Green ustąpił stołka reżysera BJ. McDonnelowi i od razu widać trochę inną rękę, ale to nie znaczy, że jest gorzej. Ponownie dostajemy bardzo dobrą role Danielle Harris, której postać bardzo mi się spodobała w tej części i ponownie dostajemy świetne krwawe widowisko. Niestety, mimo że krwawo i wymyślnie jak zawsze, to coś poszło nie tak przy analizowaniu jaki ból może znieść Victor. W jednym i tym samym filmie w pewnym momencie Victor potrafi upaść i na chwile odlecieć od kilku strzałów z krótkiej broni palnej, a w innej scenie strzał z granatnika nic mu praktycznie nie robi. Początkowo podobał mi się pomysł z rozwiązaniem klątwy, ale gdy zobaczyłem go w praktyce… no zakończenie łagodnie mówiąc nie powala.
Topór 4: Victor Crowley / Victor Crowley 2017
Adam Green ponownie jako reżyser i film, którego początkowo miało nie być, a w końcu powstał po cichu w tajemnicy przed światem. Poprzednie filmy zaczynały się w dosłownie tym samym momencie w którym kończyły się wcześniejsze, teraz jednak mamy podróż w czasie o 10 lat do przodu, a legenda o Victorze jest jeszcze bardziej znana. Momentami widać bardzo niski budżet tego filmu, ale mimo to dalej ogląda się to całkiem przyjemnie. Zabójstwa nie robią aż takiego wielkiego wrażenia jak w poprzednich częściach, a aktorsko również regres, show skrada jedna postać w scenie po napisach. Ogólnie niby jest gorzej, ale nie spada to poniżej pewnego poziomu.
„Topór” mógłby być hitem, który stałby na równi z wieloma wcześniej wymienionymi klasykami, ale gdyby pojawił się dużo wcześniej. Jest to bardzo dobry slasherowy cykl, ale niestety fanów tego gatunku jest co raz mniej a i tak nie wszyscy do końca zdają sobie sprawę z konwencji tych produkcji. Co ciekawe mimo wielu negatywnych opinii Adam Green jest dumny z marki i szczęśliwy, bo udało mu się zebrać pewną rzesze fanów, którzy pokochali filmy o mordercy z bagien i możliwa jest kontynuacja.