Silent Hill 2 to dzieło niezwykłe, ociekające symboliką i sukcesywnie ryjące banie. Zapraszam na recenzję remake Silent Hill 2 od naszego rodzimego studia Bloober Team (POLACY ZNÓW TO ZROBILI!!11!!1oneone!) 

Silent Hill 2 - okładka

Oryginalny Silent Hill 2 z 2001 roku, choć uznawany za klasyk – zestarzał się przeokropnie, nie mam co do tego wątpliwości. Do ponownego ogrywania zachęcał przede wszystkim psychodeliczny klimat i rozbudowany, szczegółowy świat przedstawiony, który tylko prowokował do kolejnych analiz historii. Niestety archaiczne mechaniki i przestarzała oprawa wizualna stanowiły duży problem, szczególnie w kontekście przyciągania nowych graczy. Remake miał to zmienić. Tak też się stało, bowiem Bloober Team stworzył bardzo wierne odświeżenie, a zarazem nie bał się zmian, tam gdzie były one potrzebne.

Największą zmianą jest nowa kamera, która znacząco wpływa na odbiór gry. Zamiast statycznych ujęć, teraz mamy dynamiczne widoki zza pleców bohatera, co pozwala na jeszcze lepsze wczucie się w eksplorację. Uwielbiam powolne podchodzenie do drzwi czy kolejnych ścian, żeby móc spokojnie zobaczyć co mnie czeka, a tego uczucia wcześniej doświadczyć po prostu nie mogłem, bo gra musiała wczytać każdy kolejny pokój i serwowała nam teleportacje do środka pokoju po interakcji z drzwiami.

Silent Hill 2 - telewizor
Wykrzywia już od tej telewizji

Graficznie jest bajka, jeśli można w ogóle użyć takiego słowa w kontekście Cichego Wzgórza. Gra olśniewa niezależnie od godziny czy pogody, dzięki świetnej grze świateł i cieni, co i z kolei serwuje nam przepiękne cutscenki z świetnymi kadrami. Miasteczko wygląda dużo ciekawiej, a i zostało rozbudowane o kilka nowych uliczek i budynków, a te – o dziwo raczej się nie powtarzają. Wnętrza zaś są wykonane z dbałością o najmniejsze szczegóły. To wszystko w połączeniu z absolutnie, nie bójmy się tego słowa, idealnym udźwiękowieniem sprawia, że eksploracja Silent Hill nigdy nie była nigdy tak dobrze zrealizowana. Efekty audio, genialna muzyka Akira Yamaoki i Arkadiusza Reikowskiego wprowadzają gracza w jeszcze głębszy stan niepokoju, a każdy krok po zamglonych ulicach miasta staje się intensywniejszy. Obowiązkiem grania są dla mnie tutaj dobre słuchawki albo naprawdę dobre głośniki.

Silent Hill 2 - kwiatki

Silent Hill 2 - Heaven's Night

Przed premierą martwiłem się o system walki, na szczęście jednak niepotrzebnie. Broń dystansowa działa bardzo dobrze, a dodanie czułych punktów przeciwników (Wal w kolana!) stworzyło bardzo ciekawe połączenie walki z bronią białą. Jeśli miałbym się do czegoś jednak przyczepić to animacje faktycznie mogłyby być trochę płynniejsze, ale nie ma tragedii. Szkoda tylko, że walka z kilkoma przeciwnikami na raz w ciasnym pomieszczeniu doprowadza mnie do ciągłego wciskania uniku z nadzieją, że dam radę się tak trochę odsunąć. Może można było to rozwiązać trochę lepiej?

Na pochwałę zasługują za to bardzo udane Boss fighty. Szczególnie Abstract Daddy, przy którym to głowa zaczynała mi świrować i nie wiedziałem już czy walka idzie w dobrą stronę. Każdy z bossów przeraża swym designem i z każdym należy walczyć inaczej.

Jeśli przy walce jesteśmy to obowiązkowo muszę zwrócić uwagę na to jak mnóstwo jej nam przybyło. Oryginalna gra w dużym stopniu stawiała na unikanie i ucieczkę przed przeciwnikami. W odnowionej wersji – jasne, dalej możemy ich unikać, ale nie aż tylu co kiedyś, a nawet jeśli to po co, skoro na każdym rogu znajdujemy całe mnóstwo amunicji i medykamentów. Nie no, ale poważnie – na poziomie standardowym nie chomikujcie zasobów, byłbym w szoku gdyby ich wam zabrakło. Na koniec wątku walki taka szybka statystyka – udało mi się pokonać 326 przeciwników, w oryginalnej grze było to tylko 36 mobków. Co prawda gra jest też dłuższa o 14 godzin (w moim przypadku).

Silent Hill 2 - martwa pielęgniarka
Chyba jej się nie udało

Fabularnie mamy do czynienia z prawdziwym diamentem. Historia Jamesa Sunderlanda, który przyjeżdża do Silent Hill po otrzymaniu listu od zmarłej trzy lata wcześniej żony, została delikatnie rozszerzona. Rozszerzenie odnosi się przede wszystkim do głębszej charakterystyki postaci, ale oczywiście z umiarem. To w dalszym ciągu ta sama, nieoczywista historia, której towarzyszy tajemniczy, chory wręcz gęsty klimat.

Nowa Maria zmieniła swój wygląd i ubiór i początkowo zdawało się, że jest to wielkie ugrzecznienie i niszczenie ważnego symbolu – też tak myślałem, dopóki nie zagrałem i zdałem sobie sprawę jak bardzo się myliłem. Etap w Heaven’s Night to coś pięknego. Piękne jest również puszczenie oczka do fanów oryginału gdy Maria trzyma na wieszaku swój oryginalny ubiór i pyta czy dobrze by w nim wyglądała – kocham. Identyczne zdanie mam na temat Angeli – jej odświeżona wersja jeszcze bardziej pasuje do całej opowieści.

Silent Hill 2 - Heaven's Night
No to siup

Produkcja Polaków mimo, że jak najbardziej nadaje się do zaprezentowania nowemu pokoleniu graczy, wciąż w głębi duszy pozostaje naszym retro Silentem. Nie jesteśmy prowadzeni za rączkę a wszelkie elementy interfejsu możemy ustawić pod siebie w wyniku czego będziemy musieli jeszcze bardziej wytężyć wzrok w poszukiwaniu przedmiotów, ja jednak postanowiłem włączyć oznaczenia (chociaż na małe i wam również serdecznie to polecam, bo jak czasem widzę gameplay z dużymi ikonami to mi to tak psuje immersje, że szkoda gadać). System mapy jest absolutnie genialny. Tak samo jak uwielbiałem go w trójce tak i uwielbiam w remake. James zaznacza na swojej mapce wszystko co uzna za ważne do sprawdzenia, każde drzwi w które wejdziemy oznaczy zależnie od tego czy są otwarte, zamknięte od wewnątrz czy może potrzebujemy do nich klucza.

Silent Hill 2 - mapa

Nowy dubbing jest bardzo dobry, wiele linii dialogowych powtarza się z pierwowzoru, ale zostały też dodane nowe. Rozmowy nie są już aż tak dziwaczne jak w pierwowzorze i nie zgodzę się z opinią, że to minus. Jest jeden element, którego wykonanie mnie zasmuciło – odczytanie listu. Nie zrozumcie mnie źle – list jest naprawdę dobrze przeczytany, oczywiście, że dalej słyszymy całe mnóstwo różnych emocji, ale no mając odświeżony odczyt a ten z 2001 roku – nie da się wybrać inaczej niż oryginał. Słyszałem kiedyś historie, że aktorka po prostu nie wytrzymała emocji i stąd mamy ten cudowny efekt końcowy. Lubiłem czasem wracać do tego listu na YouTube i tak jak wiem już, że pewnie nigdy nie wrócę do oryginalnej gry tak oryginalny odczyt zostanie ze mną już do końca. Liczę na modyfikacje podmieniającą ten element.

Silent Hill 2 - Laura

Długość naszej przygody się mocno wydłużyła, bo z pięciu godzin lecimy pod dwadzieścia. Spowodowane jest to dodaniem kilku nowych zagadek i zmianą istniejących. No i oczywiście trochę do czasu gry przyczynił się kiepsko działający system wyłapywania namierzenia przedmiotu. Czasem trzeba się nakręcić żeby móc w końcu podnieść to co chcemy. Do tego dużo więcej eksplorujemy, bo dzięki możliwości zbicia szyb możemy poszukiwać przedmiotów choćby w zaparkowanych samochodach. Co ciekawe gra przez tyle czasu nie nudzi. Przy oryginalnej dwójce nie robiłem tak długich posiedzień (zresztą to by się skończyło ukończeniem na raz xD)

Silent Hill 2 - mgła

Podsumowując – Silent Hill 2 to remake idealny, który mimo ważnych zmian dalej jest tym czym był dwadzieścia lat temu. Bloober podjął się piekielnie trudnego zadania odświeżenia gry, której najmniejsza zmiana mogła całkowicie zepsuć produkt, a jednak wyszli z tej walki zwycięsko. Dla mnie wersja z 2024 zajmuje miejsce oryginału, nie widzę już sensu wracać do tego co było. Konami, Bloober – czekamy na nową pierwszą część! 

Na koniec – screeny były robione na średnioniskich ustawieniach graficznych. Do tego ciekawostka – byłem pewny, że pisałem recenzje Silent Hilla 3, nawet miałem w głowie zdania jakich używałem – jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że finalnie nic takiego nie nabazgrałem. Całą galerie screenów znajdziecie https://imgur.com/a/z8zd84A – zapraszam, jest pięknie

PS. miała być Mafia 2, ale może jeszcze poczekać 😀 

Risen to idealna produkcja dla każdego fana gier z serii Gothic. Risen, to także perfekcyjny Gothic 4 i całkiem pomysłowy spin-off, tyle że… nie do końca. A dlaczego? Bo, gdy w 2009 roku Piranha Bytes musiała ratować swoją reputację po niezbyt udanej trzeciej części przygód bezimiennego, postanowiła zaprezentować nam coś, co jest łudząco podobne do tego, co już znamy. W taki o to sposób dostaliśmy grę, która ogólnym zarysem fabularnym, ale nawet i mechanikami bardzo przypominała naszego ukochanego Gothiczka. Zapraszam na recenzję gry Risen

Risen

Naszą historię rozpoczynamy na lądzie jako bezimienny rozbitek, z statku na gapę. Trafiamy na piękną, tropikalną wyspę Faranga, ale szybko okazuje się, że coś tu jest nie tak. Tajemnicze trzęsienia ziemi niepokoją mieszkańców, a z ziemi wydostają się starożytne świątynie, ujawniając dawno zapomniane sekrety. Gracz – jako bezimienny bohater ma rozwikłać zagadkę. Jaką jednak podejmie drogę do celu, zależy tylko od nas, bo by sobie w tym pomóc mamy do wyboru aż trzy różne frakcje. Przede wszystkim – bagna i bandyci Dona Estebana specjalizujący się w walce w zwarciu. Do tego dochodzą magowie z wulkanicznej twierdzy i inkwizycja.

Faranga nie należy do największych map w grach, jest też zdecydowanie mniejsza od kontynentu z trzeciego Gothica, ale to co należy jej oddać to genialne wypełnienie. Podczas naszej przygody przyjdzie zwiedzić nam mnóstwo jaskiń czy oglądać piękne wodospady i wąwozy. Zaś dzięki genialnej, trochę jakby artystycznej oprawie graficznej nieraz, zatrzymacie się by obejrzeć przepiękny wschód słońca i ogólnie grę świateł, która Piraniom wyszła absolutnie genialnie. Nie zapominajmy też o bardzo udanym soundtracku w wykonaniu uwielbianego przeze mnie Kaia Rosenkranza. Nie jest to może tak różnorodne i tak piękne jak to co przygotował do poprzedniej gry studia, ale zdecydowanie zasługuje na uwagę naszych uszu.

Risen

Twórcy postanowili skopiować ze swoich poprzednich gier dosłownie wszystko, co tylko się dało. Na skutek tego, każdy gracz Gothica z miejsca będzie wiedział wszystko o rozwoju postaci i mechanikach tutaj zaimplementowanych. Ponownie mamy trzy główne atrybuty – siła, zręczność i mana. Dodatkowo do każdego typu broni mamy  konkretne umiejętności, które rozwijamy przez całą grę, co jest genialne. Każdy chwali to jak w Gothicach z czasem bohater uczy się lepiej walczyć i dostaje nowe animacje. W Risenie o tym nie zapomniano, wręcz przeciwnie – element ten jest tutaj ulepszony do granic możliwości. Na ten przykład mój bezimienny przez całą grę uczył się nowych sztuczek w walce mieczem. Pod koniec wyuczyłem go nawet trzymać miecz dwuręczny w jednej ręce, co dało mi możliwość korzystania z tarczy przy takim orężu.

Jak wygląda jednak walka w praktyce? Otóż jest bardzo dobrze. Już kilka lat temu, gdy miałem swoje pierwsze podejście do Risena, mówiłem że jest to zdecydowanie najlepszy system walki w grach niemieckiego studia – zdanie to podtrzymuje. Początkowo może wydawać się on dosyć drewniany, ale zaraz po tym się go uwielbia. Wbrew pozorom, jest on całkiem podobny do tego co znamy z pierwszych części Gothica, ale znacznie bardziej rozbudowany. Uniki, bloki, ataki z lewej, ataki z prawej, kontry – satysfakcja po udanej walce gwarantowana.

Tarcza władcy tytanów
Biegania po świątyniach maraton

Niestety mimo, że fabuła jest naprawdę interesująca, a Faranga aż kipi klimatem to cała zabawa zaczyna się psuć niedługo po rozpoczęciu trzeciego rozdziału (z czterech dostępnych). Nagle zamiast bujnej przyrody zaczynamy krążyć tylko i wyłącznie po szarych, nieciekawych podziemnych świątyniach, a na powierzchnie wychodzimy tylko na chwilę i to przy użyciu run teleportacyjnych. Gra zmienia się w dungeon crawler, a my popadamy w monotonie i ciągłe walki z tymi samymi potworami by omijać pułapki  i znajdować kolejne klucze do kolejnych bram. O ciekawych i nietypowych questach z wcześniejszej części gry możemy zapomnieć.

Coś co uwielbiam w grach Piranii to ich żyjące światy. NPC, które w zależności od pory dnia zajmują się innymi rzeczami, ich reakcje na nasze włamania czy paradowanie z mieczem zawsze znacząco wpływają na immersje, nie mogę więc tego nie wyróżnić. Szkoda jednak, że postanowiono zaimplementować mapę, która aktualizuje się odpowiednio do zadania, tj. oznacza nam pracodawcę i konkretne punkty, w które musimy się udać. Dużo lepszym pomysłem by było wymaganie od gracza uważnego słuchania dialogów i późniejszego szukania konkretnego wodospadu, żeby potem minąć chatkę myśliwego i finalnie natrafić na cel – gniazdo gnomów. Wpłynęło by to jeszcze bardziej na immersje. Mimo tego elementu – zdecydowanie nie nazwałbym Risena grą prowadzącą za rączkę.

Risen

W grze przyjdzie nam sprostać bardzo wielu zadaniom, które często będą się na siebie nachodzić. Bardzo często, by rozwiązać jeden problem, będziemy musieli zająć się trzema innymi. Questy są różnorodne i bez żadnego wyjątku – ciekawe. Nie zapomnę tego gdy próbując złamać pewnego człowieka, podrzuciłem mu łeb jego ukochanej krowy do łóżka (tak, jestem też fanem Ojca Chrzestnego, skąd wiedziałeś?) Zadania nie raz przysporzą nam małego problemu, ale nie jest to, nie wiadomo jak, trudna gra.

Istotną niedogodnością w grze jest ograniczona różnorodność zbroi i broni. Dopiero w finałowych momentach rozgrywki natknąłem się na mój pierwszy hełm, co było dla mnie zaskoczeniem – dotąd nie zdawałem sobie sprawy z możliwości wyposażenia postaci w ten element. Przez całą grę dysponowałem zaledwie czterema rodzajami pancerzy, przy czym jeden był w moim posiadaniu przez dosłownie pięć minut. Co więcej, każdy z nich musiałem nabyć drogą kupna, ponieważ nie natrafiłem na możliwość zdobycia ich inaczej. Taka sytuacja znacząco spowalnia rozwój postaci i prowadzi do kuriozalnych sytuacji, gdzie choć zwyciężasz w pojedynkach z każdym żołnierzem obozu, to paradoksalnie dalej nie masz butów i biegasz na bosaka.

Wielka szkoda, że Cenega nie postanowiła wydać gry z polskim dubbingiem. Jestem pewien, że bardzo dobrze wpłynęło by to na odbiór wśród Polaków. Szczególnie, że dialogi potrafią sprawić uśmiech na mojej twarzy a zdecydowanie lepiej bym je zapamiętał gdyby były wypowiedziane po polsku. Nie jest to co prawda poziom dialogów z Gothica, bo i sam stary bezimienny jest dużo barwniejszą postacią niż nasz rozbitek, ale mimo to – jest naprawdę dobrze.

Risen

Na początku tej recenzji zwróciłem uwagę na związki między serią Gothic a Risenem, co teraz chciałbym dokładniej wyjaśnić. Jak już wcześniej wspomniałem, mechaniki takie jak nauka czy otwieranie zamków mają wiele wspólnego w obu grach. Podobieństwo to widoczne jest również w konstrukcji przeciwników: krwiopijce z Myrtany mają swoje odpowiedniki w postaci ćm grobowych na Farandze, orkowie z Myrtany są zastąpieni przez Jaszczuroludzi, a nawet chrząszcze znajdują swoich odpowiedników w łodzikach. Również niektóre elementy fabuły są całkiem podobne, jak np. sytuacja z wysłannikami króla przejmującymi kontrolę nad miastem: do Khorinis przypływają paladyni, a do miasta portowego na wyspie – inkwizycja.

Można by wymieniać więcej takich większych lub mniejszych powiązań, ale skupmy się na tym dlaczego Risen może stanowić kontynuacje historii z Gothica. Argumentacja wydaje się prosta: Gothic 3 kończy się momentem, gdy bogowie są wygnani ze świata, a Risen rozpoczyna się w okresie po tym wydarzeniu. Choć może to wydawać się naciągane, dla mnie zmiana kilku słów w Risenie mogłaby sprawić, że gra ta stałaby się prawdziwym Gothic 4 lub spin-offem serii. Tak jednak nie jest, pamiętajcie o tym. Oficjalnie to zupełnie inne twory 😉 Odsuwając jednak tematy fabularne – gameplayowo Risen jest tym czym Gothic 3 zawsze chciał być, tym jak powinien wyglądać. 

Risen

Podsumowując całe te moje bazgroły. Piranha Bytes stworzyłoby produkcję wybitną, stworzyłoby gdyby tylko nie zepsuli drugiej połowy gry. Pierwsze 15-20 godzin to coś cudownego, nostalgia i wspomnienia z pierwszego przechodzenia ulubionej gry. Szkoda tylko, że po drodze coś poszło nie tak i na drugą połowę dostaliśmy symulator chodzenia po jaskiniach. Dalej bardzo dobry symulator, ale jednak nie tego oczekiwałem. Mimo wszystko – zdecydowanie gra jest warta uwagi, bo Risen równa się bardzo dobra produkcja. A ja? Pewnie ogram dwójkę albo spróbuje zagrać jeszcze raz w jedynkę, ale tym razem magiem – pierwszy raz w mojej przygodzie gier video 😉

PS. Ciekawe czy ktoś policzy i napisze w komentarzu ile razy wspomniałem o Gothicu 😀