Zwykle zanim usiądę do jakiejś gry czy filmu naczytam się mnóstwo opinii, dlatego też tak często chwale wiele produkcji – po prostu najpierw się upewniam czy faktycznie jest warto. W przypadku Life is strange wiedziałem tylko, że jest to dobra gra, ale totalnie nie miałem pojęcia, że zaczynam grę, która tak bardzo wbije mi się do głowy. Mimo, że skończyłem ją niedawno to jestem pewien, że historia i jej przesłanie pozostanie w mojej głowie już na zawsze.
Produkcja o której mowa została stworzona przez Francuskie studio Dontnod Entertainment i wydane przez znaną wszystkim firmę Square Enix w 2015 roku. Twórcy idąc za sukcesem Teltale Games i ich produkcji typu The Walking Dead spróbowali własnych sił w stworzeniu przygodówki, która stawiałaby bardzo mocno na fabułę i filmowość. Jeśli ktoś nie wie – Teltale specjalizuje się w tworzeniu gier, które często nazywane są interaktywnymi serialami ze względu na fakt, że bardzo dużo jest tam dialogów, a sam gameplay ogranicza się do wyborów czy czasem jakiegoś poruszania się czy celowania. Stworzyli oni tym samym cały gatunek tego typu gier. Poza settingiem te gry jednak nie bardzo się różniły, ale w końcu pojawiło się Dontnod z swoim Life is strange. Grą, która moim zdaniem zostawia w tyle jakąkolwiek grę od pionierów gatunku. Tutaj się jeszcze zatrzymajmy – z góry ostrzegam, że w dalszej części będzie jeszcze wiele porównań do Teltale.
W Life is strange przyjdzie nam wcielić się w osiemnastoletnią Max, która z samego początku nie wydaje nam się jakaś wyjątkowa. Ot zwykła, trochę wycofana nastolatka, z pasją do analogowej fotografii. Nasza bohaterka wiedzie całkiem normalne życie, pełne przeróżnych “szkolnych dramatów”, ale wszystko się zmienia gdy odkrywa ona, że posiada moc, dzięki której jej życie może być dużo prostsze – mowa tu o umiejętności cofania czasu. Dzięki tej jednej umiejętności udaje jej się uratować życie swojej przyjaciółki z dzieciństwa, a to prowadzi do rozpoczęcia poważnego śledztwa w sprawie zaginięcia jednej z dziewczyn.
Historia opowiedziana w grze jest przepiękna. Po prostu. Jest wielowątkowa, szokująca, pełna nie głupich zwrotów akcji. Dawno nie grałem w produkcje, która tak dobrze by mieszała coś tak niezwykłego jak podróże w czasie z czymś tak zwykłym jak szkoła i życie w niej. Mimo, że gra ma około piętnastu godzin to znajduje się tu czas na te mocne, niezwykłe momenty jak i na zwykłe przechadzki po kampusie i rozmowie z znajomymi. Warto zauważyć, że nawet te zwykłe i wydawać by się mogło nic nie znaczące działania i rozmowy mogą mieć wpływ na przyszłość. I tak – konsekwencje wyborów to jest coś co Life is strange robi zdecydowanie lepiej od wcześniej wymienionego The Walking Dead. Tutaj faktycznie te wybory mają jakiś wpływ na dalszą grę i mimo, że nie zawsze widzimy skutki od razu, tak mogą się one pojawić nawet epizod później. Tymczasem w TWD, nie ważne co byśmy wybrali finalnie wszystko dążyło do tego by skończyło się mniej więcej tak samo. Warto też wziąć pod uwagę, że wybory w “Lisie” są często trudniejsze, aczkolwiek nie mamy tutaj żadnej presji czasu. Możemy się spokojnie zastanowić nad swoim wyborem. Nie chcę za dużo pisać o zakończeniu, bo nie chcę wam niczego spoilerować, ale wiele osób jest zawiedzionych tym jak to zakończenie zostało zrobione. Osobiście uważam, że jest one bardzo dobre i rozumiem czemu twórcy postanowili zrobić to tak, a nie inaczej.
Dontnod historią, którą nam opowiada próbuje przekazać nam wiele, mądrych tematów do przemyśleń i udaje im się to świetnie. Po za głównym wątkiem z cofaniem czasu pojawiają się również mocne wątki związane z dręczeniem rówieśników, śmiania się z nich i ogólnie dorastania. Nie wiem czy tylko ja, ale osobiście miałem przez tę grę również dużo przemyśleń na temat ekologii. Troszkę o tym też zostało powiedziane, a było to dosyć ciekawe. Bardzo mi się również podobał fakt, że wszystko to wydaje się być takie prawdziwe. Wiadomości między bohaterami są w jężyku, który dla mnie wydaje się dosyć autentyczny. Tak samo jak i pamiętnik Max jest pisany w taki sposób, że czujemy że czytamy faktycznie pamiętnik, a nie wpis na wikipedii.
Czystego gameplayu jest dużo więcej niż w przypadku gier Teltale. Mamy tutaj również dużo więcej eksploracji i mnóstwo interakcji ze światem. Naprawdę wiele przedmiotów możemy “tyknąć”, sprawdzić czy nawet coś z nimi zrobić. Kamera zza pleców, przyjemne animacje i przepiękna pastelowa grafika umilają nam eksploracje czy nawet rozmowy. Jako, że Max interesuje się fotografią, to zawsze nosi ze sobą aparat. W końcu żaden dobry fotograf nie może stracić okazji na piękne zdjęcie. Twórcy wykorzystali ten fakt i dzięki temu możemy robić zdjęcia niektórych miejsc, przedmiotów i ludzi, które później trafiają do naszego pamiętnika. Te zdjęcia są swego rodzaju znajdźkami, sam mimo że starałem się w miare eksplorować, zwiedzać i sprawdzać niektóre “interakcje” to tych zdjęć miałem naprawdę mało. Wspomniałem już o pamiętniku, który nasza bohaterka prowadzi. Poza zdjęciami trafiają tam również wszystkie jej przemyślenia. Dziennik z czasem staje się naprawdę gruby. Max zapisuje tam wszystko co dzieje się w fabule gry, razem z jej odczuciami, których sami możemy nie poznać. Świetna sprawa.
Na medal spisuje się również wykorzystanie motywu z cofaniem czasu. Nie potrafię sobie wyobrazić co można by było zmienić by wyglądał on jeszcze lepiej. Naszą umiejętność wykorzystujemy w trakcie rozmowy, by zmienić jej tok, jeśli któraś z naszych odpowiedzi nam się finalnie nie spodobała czy do przeróżnych zagadek albo i nawet zwykłego omijania przeszkód.
Postacie w większości są naprawdę stereotypowe – ot mamy jakiegoś mięśniaka grającego w football amerykański, laskę z dwiema przydupaskami u boku czy innego gościa, który musi dostawać same najwyższe oceny, taki on mądry. Ale mimo to naprawdę darzymy ich jakimś uczuciem. Jednych nie lubimy od samego początku, drugich od razu uwielbiamy. Postacie te nie mają niby większej głębi, a jednak nie zamieniłbym ich na żadnych innych. Warto również wziąć pod uwagę, że nawet dwie główne bohaterki nie są “nie wiadomo jakie”. Nawet nie zachodzi w nich jakaś większa przemiana przez całą grę, a mimo to – jest to jeden z lepszych duetów, jedna z lepszych przyjaźni w grach komputerowych.
O udźwiękowieniu nie chce się za bardzo rozwodzić. Po prostu wiedzcie, że się zakochałem. Zarówno jeśli chodzi o muzykę, bo tak – te indie folkowe utwory strasznie mi podchodzą jak i o inne dźwięki typu szkolny szum, jakieś sztućce w barze, wiaterek i tego typu rzeczy. Przepiękna sprawa, która pozwala jeszcze bardziej wczuć się w ten świat.
Jak bardzo bym się chciał do czegoś doczepić, żeby nie było że tak tylko chwalę, tak totalnie nie mam pojęcia do czego. Naprawdę, szukam, myślę i uważam że ta gra jest po prostu prześwietna. Jedyne minusy jakie widzę to słabo zsynchronizowane ruchy ust do wypowiedzi bohaterów, momentami naprawdę się zastanawiałem czemu postacie w ogóle nie ruszają ustami gdy mówią. Inny problem tej gry jest bardziej związany z jej wydaniem – Dlaczego nie ma oficjalnej polskiej wersji językowej? :< Niedługo zabieram się za prequel, ale do drugiej części nie podejdę dopóki nie powstanie fanowskie spolszczenie, niestety.
To by było chyba na tyle. Jeśli oczekujecie od gry świetnej historii, wielu przemyśleń i niezapomnianych wrażeń to proszę bardzo. Oto przed wami Life is strange!