Produkcja, do której podchodziłem wiele razy, ale nigdy nie było dane mi jej ukończyć. Za sprawą świetnego klimatu przychodziły kolejne próby, by w końcu znowu usunąć grę z dysku przez zbyt wysoki poziom trudności, odczekać dwa lata i powtórzyć te sytuację, ale w końcu się udało i dziś mogę wam ją przedstawić, poznajcie przygodówke point and click z 2001 roku – The Watchmaker. Zegarmistrz!

Zegarmistrz - Darryl i Victoria

O to wcielamy się w dwójkę bohaterów – Darryla Boone’a – prywatnego detektywa z zamiłowaniem do badania zjawisk paranormalnych i panią mecenas – Victorie Conroy. Zadaniem naszych bohaterów jest wyruszenie do pewnego zamku i odszukanie tajemniczego wahadła, które już niedługo może doprowadzić do końca świata TUDUDUDUUUU! I mimo, że nasz cel w tej grze wydaje się być już strasznie oklepany tak w rzeczywistości, po poznaniu pewnych szczegółów tej opowieści, uważam że jest to zmarnowany potencjał i w tym świecie można było opowiedzieć dużo ciekawszą historie. Wystarczyłoby tylko skupić się bardziej na postaciach, opowiedzieć nam o nich więcej. Przedstawić ich jako prawdziwych ludzi z „jakimś” charakterem, a nie punkty na scenariuszu do odbębnienia.  Bardzo dobrze pamiętam jak za gówniaka bałem się, a zarazem jak bardzo ciekawiła mnie historia małej dziewczynki pochowanej w mauzoleum, a teraz po ukończeniu gry dalej nic o niej nie wiem i nie rozumiem co jej wątek zmienia w fabule, poza pretekstem do kolejnych zagadek.

Przygody naszych bohaterów przyjdzie nam oglądać statyczną kamerą ustawioną gdzieś w rogach pomieszczeń, ale w każdym momencie możemy na chwilę uruchomić widok z pierwszej osoby, aby dokładniej przyjrzeć się danym przedmiotom czy meblom. Sterowanie działa na zasadzie hybrydowej – kursorem myszy zaznaczamy elementy, na których chcemy wykonać interakcje i nasza postać wtedy normalnie do nich podejdzie, ale do wolnego sterowania dużo lepiej jest korzystać z klawiatury. Niestety w grze nie ma wbudowanych ustawień do zmiany mapowania klawiszy, więc będziemy zmuszeni korzystać z układu strzałki + myszka, który nie ukrywajmy – nie należy do najwygodniejszych. Przy klikaniu w małe elementy gra potrafi czasem źle odczytać co kliknęliśmy, ale nie jest to nagminny problem.

Zagadki w grze zdecydowanie należą do trudnych, a otwarty świat nie ułatwia ich rozwiązywania. Na szczęście podpowiedzi znajdziemy w dialogach czy przedmiotach jakie znajdujemy. Nawet niepozorna kłódka znajduje sobie w tej grze dość nie jasny cel, w pewnym momencie po prostu wpadamy na pomysł, że ten mały przedmiot, który mamy w ekwipunku praktycznie od początku gry możemy wykorzystać w bardzo ciekawy sposób, zdecydowanie nie zgodnie z jego przeznaczeniem. Warto podchodzić do różnych zadań różnymi postaciami, bo tam gdzie delikatna pani mecenas sobie nie poradzi, tam Darrel dopomoże (i odwrotnie). Zdecydowanie na pochwałę zasługuje to, że to co powie nam dana postać zależy od tego jakim bohaterem akurat gramy.  Młoda pokojówka nie będzie się tak chętnie dzielić swoimi przygodami miłosnymi, jeżeli będziemy grali sporo starszym od niej facetem, ale za to z kobietą, która ją zrozumie – jak najbardziej! Sam niestety nie należę do najbystrzejszych ludzi do takich gier (kto oglądał machinarium w moim wykonaniu ten wie), więc te zagadki sprawiały mi problem i musiałem sobie bardzo dużo pomagać poradnikiem.

Dzisiaj gra straszy nas paskudną oprawą graficzną i poszarpanymi krawędziami. Zaś gdy wychodziła w 2001 roku grafika była po prostu okej, ale zdecydowanie nic po za tym. Mieliśmy już wtedy gry, które potrafiły cieszyć oko dużo bardziej. Niestety nawet nasi protagoniści nie dostali jakiegoś lepszego modelu, a przecież ciągle musimy na nich patrzeć. Nie pomaga również fakt, że gra nie wspiera wyższych rozdzielczości, a przez to, że nie zyskała ona nigdy rozgłosu to i żadnego widescreena w internecie nie znajdziemy.  Jesteśmy zmuszeni grać w 1024×768.

Coś co bardzo mi się jednak spodobało to żyjący świat. Cała historia toczy się w ciągu jednego dnia, a każda nasza udana interakcja z jakimś przedmiotem to +kilka minut do czasu akcji. Pozwoliło to na różne rozmieszczenie bohaterów w zależności od godziny. Tak o to na przykład o godzinie dziesiątej na basenie znajdziemy żonę nadzorcy relaksującą się przy czytaniu książki, by o czternastej spotkać ją ćwiczącą na siłowni, a o siedemnastej w jej pokoju popijającą herbatkę – świetne. Każda z postaci ma różne zadania na różne godziny, dzięki czemu mamy wrażenie że zamek faktycznie żyje. Jest to również kolejna zachęta do zwiedzania terenu zamku, żeby zobaczyć co nasi bohaterowie robią i jakie są ich obowiązki, a może i przyda nam się to do rozwiązania jakiejś sprawy? Do eksplorowania zachęca nas również bardzo ładna mapa. Zamek wewnątrz jest wykonany bardzo dokładnie i nie brakuje w nim pomieszczeń. Tajemnicze stare skrzydło nie zawodzi i gdy w końcu się do niego dostaniemy to czuć ten tajemniczy klimacik.

A skoro o klimacie mowa – jest to element, który prowadzi całą tę grę. To właśnie ten tajemniczy, mroczny klimat ciągle zachęcał mnie do powrotu na ten piękny zamek. Muzyka, która przygrywa nam w trakcie odsłaniania kolejnych tajemnic tego miejsca idealnie pasuje do tego mrocznego świata. Wejście do ukrytego pomieszczenia zawsze wiązało się z załączeniem jeszcze bardziej tajemniczej melodii i jeszcze większej potrzeby poznania całości tej historii.

Zegarmistrz otrzymał pełną polonizację, ale nie zaliczyłbym jej do udanej. Tłumaczenie jest pełne literówek, a i grając facetem niejednokrotnie słyszałem jak zwracają się do mnie w formie żeńskiej. Dubbing poza całkiem dobrym Darrylem (Dariusz Odija) jest raczej średni. Mam wrażenie, że aktorzy nawet nie wiedzieli w czym grają i w jakich okolicznościach wypowiadają swoje kwestie. Dodatkowo nawet jakość audio jest kiepska, czasem słychać jakieś podmuchy i ogólnie dziwne trzeszczenie. Chociaż i tak stoimy dziesięć poziomów wyżej niż oryginalny (?) angielski dubbing. To co się tam zadziało to jest po prostu tragedia i poziom jasełek w szkole podstawowej xD

The Watchmaker. Zegarmistrz - Darryl i Victoria szczęśliwi

Podsumowując – Zegarmistrz to produkcja, która mistrzowsko zmarnowała potencjał na opowiedzenie bardzo ciekawej historii, ale mimo to dalej potrafi sprawić trochę radości w trakcie grania. Niestety jednak granie na dzisiejszym sprzęcie jest znacznie utrudnione i jeśli nie jesteś wielkim fanem gier przygodowych i skomplikowanych zagadek – na twoim miejscu odpuściłbym sobie te pozycje. Sam pewnie nawet bym na nią teraz nie zerknął, gdyby nie to, że tak często zagrywałem się w nią w dzieciństwie 😉

Victor Crowley miał być tym kim od lat był już Jason Voorhees, Freddy Krueger czy Michael Myers – slasherowym zabójcą, który już na zawsze miał się zapisać w naszej popkulturze. Myślę, że wiele z was nawet nie wie o kim mowa, co samo przez się mówi jak bardzo twórcy przeholowali z oczekiwaniami, ale co poszło nie tak i dlaczego uważam serie „Topór/Hatchet” za niedocenioną i zasługującą na znacznie większą popularność? O tym w dzisiejszym tekście 😉

Zanim jednak weźmiemy na warsztat produkcje Adama Greena powinniśmy zastanowić się dobrze czym jest slasher. Także czas na kącik edukacyjny. Slasher to podgatunek horroru, w którym liczba bohaterów zmniejsza się poprzez wymyślne zabójstwa psychopatycznego mordercy. Ofiary w takich filmach to często stereotypowi bohaterzy typu jakaś głupia blondynka, alvaro przystojniak itp. Istnieją również pewne reguły, których należy przestrzegać aby w takim filmie przeżyć, inaczej w 99% przypadkach zakończy się to brutalną śmiercią. Bardzo często w slasherach będzie poruszany temat seksu, alkoholu – to nieodłączny element takiego kina. Siadając do oglądania filmu z tego gatunku raczej nie powinniśmy oczekiwać wybitnej historii, a mnóstwo krwi tryskającej w wszystkie strony świata.

Teraz, gdy już wiemy z czym mamy do czynienia chciałbym przedstawić wam „Topór” – serie, składającą się z czterech filmów, która w 2006 roku była reklamowana jako „stara szkoła amerykańskiego horroru” i tak – zdecydowanie ten slogan jest zgodny z prawdą, bo produkcja Adama Greena czerpie garściami z klasyków tego gatunku, w szczególności z kultowego i uwielbianego przeze mnie „Piątku trzynastego”. Green wykreował postać zabójcy, która wbija nam się do głowy tak samo mocno jak inni, klasyczni slasherowi zabójcy. Widz bardzo mocno wyczekuje każdego pojawienia się Crowleya na ekranie, bo jest to gwarancja dobrej i mocnej sceny. Victor jednak morduje bardzo często i bardzo krwawo. Robi to nawet częściej niż Jason, który na swoim koncie ma mistrza w ilości zabójstw. Gdyby tylko było więcej filmów z tej serii to myślę że jego miejsce zająłby nasz dzisiejszy bohater. Ilość w tym wypadku nie oznacza jednak utraty jakości, niejednokrotnie byłem w szoku widząc co wyczynia ten psychol w ogrodniczkach.

Idąc dalej za tropem horrorów lat osiemdziesiątych – Hatchet jest kiczowaty, ale to piekielnie kiczowaty. Mamy tutaj sporo nieśmiesznych żartów, szczególnie w pierwszych dwóch częściach.  Jednym z takich żartów jako przykład podam myśliwego, który pije swój mocz mówiąc mmm jakie pyszne. Kicz nie sięga jednak tylko żartów, ale i postaci czy sceny zabójstw, które tak bardzo chwale. Nie chodzi o to, że mam rozdwojenie jaźni i chwale i krytykuje jednocześnie ten sam element, ale o to że ten pastisz w tym filmie jest właśnie piękny i zamierzony. Scena z duszeniem przy użyciu jelit? Totalnie nierealistyczna, ale za to jaka świetna.

Warto również zwrócić uwagę na to, że w pewnym stopniu Topór jest też czarną komedią. Mimo, że pierwsza część ma żarty, które częściej są żałosne niżeli śmieszne to każda kolejna część śmieszy co raz bardziej. Jest to jednak bardzo charakterystyczny typ humoru, który nie każdemu musi się spodobać. Osobiście śmiechłem bardzo z samoświadomego żartu dotyczącego obsady – w wszystkich czterech filmach gra jeden, konkretny aktor, który wciela się w trzy podobne do siebie postacie. Reżyser nie udaje więc, że widz jest idiotą tylko wykorzystuje ten fakt by puścić delikatnie do niego oczko i wyskakuje z żartem na ten temat.

Seria ta jest zdecydowanie przeznaczona dla konkretnej grupy odbiorców, dla ludzi, którzy uwielbiają ten gatunek i przede wszystkim go rozumieją. Jest to również swego rodzaju hołd dla tego kina. Fani na pewno wyłapią bardzo fajny smaczek przewijający się przez wszystkie części – w obsadzie pojawia się mnóstwo postaci związanych z slasherami. Sam Victor Crowley został zagrany przez aktora, który wcześniej przez wiele lat wcielał się w Jasona Vorheesa – Kane Hodder. W jednej z części pojawia się również aktor grający Jasona z rebootu z 2009 roku, co w pewnym sensie daje nam walkę Jason vs Jason. Ważną role w serii odgrywa też Tony Todd – Candyman i twórca laleczki Chucky – Tom Holland. Na moment pojawiają się również Robert Englund – Freddy Krueger i Tyler Mane – Michael Myers. Jest jeszcze kilka innych, pomniejszych ról postaci, których fani powinni rozpoznać 😉

Skupmy się teraz jednak trochę na konkretnych częściach i opowiedzmy co je boli

Topór / Hatchet 2006
Pierwsza, a zarazem najgorsza część cyklu. Poznajemy legendę o Victorze oraz bandę debili, których nie da się polubić. Jest to jednak zdecydowanie najbardziej typowy slasher z wszystkich części. Twórcy co chwile prezentują najbardziej typowe cechy gatunku, przez co pastisz zmieszany z krwią wylewa się aż z ekranu. Nie ma co ukrywać, że największą zaletą tej części są morderstwa i ich częstotliwość. Niestety mimo, że w slasherach rzadko kiedy mamy wybitne aktorstwo, tak tutaj jest to jednak już za niski poziom co wpływa na odczucia przy oglądaniu.

Topór II / Hatchet II 2010
Przy okazji drugiej części Green postanowił trochę odpuścić z aż tak kiczowatym humorem co wyszło serii na dobre. W dalszym ciągu jest to seria, która stawia na klasyczny styl, ale już trochę bardziej na poważnie, bez takiego przesadnego aż pastiszu. Podoba mi się postawienie na rozwinięcie fabuły i przedstawienie nam jeszcze dokładniej historii Crowleyów, która mimo że kiczowata to satysfakcjonująca.  Reżyser naprawił swój błąd i w przypadku „dwójki” bohaterowie są dużo lepiej zagrani. Dla Tony’ego Todda i Danielle Harris był to zdecydowanie udany występ. O Hodderze nawet nie wspominam, bo to on i jego topór ciągnie cały ten cykl. Zdecydowanie moja ulubiona część

Topór III / Hatchet III 2013
Tym razem Adam Green ustąpił stołka reżysera BJ. McDonnelowi i od razu widać trochę inną rękę, ale to nie znaczy, że jest gorzej. Ponownie dostajemy bardzo dobrą role Danielle Harris, której postać bardzo mi się spodobała w tej części i ponownie dostajemy świetne krwawe widowisko. Niestety, mimo że krwawo i wymyślnie jak zawsze, to coś poszło nie tak przy analizowaniu jaki ból może znieść Victor. W jednym i tym samym filmie w pewnym momencie Victor potrafi upaść i na chwile odlecieć od kilku strzałów z krótkiej broni palnej, a w innej scenie strzał z granatnika nic mu praktycznie nie robi. Początkowo podobał mi się pomysł z rozwiązaniem klątwy, ale gdy zobaczyłem go w praktyce… no zakończenie łagodnie mówiąc nie powala.

Topór 4: Victor Crowley / Victor Crowley 2017
Adam Green ponownie jako reżyser i film, którego początkowo miało nie być, a w końcu powstał po cichu w tajemnicy przed światem. Poprzednie filmy zaczynały się w dosłownie tym samym momencie w którym kończyły się wcześniejsze, teraz jednak mamy podróż w czasie o 10 lat do przodu, a legenda o Victorze jest jeszcze bardziej znana. Momentami widać bardzo niski budżet tego filmu, ale mimo to dalej ogląda się to całkiem przyjemnie. Zabójstwa nie robią aż takiego wielkiego wrażenia jak w poprzednich częściach, a aktorsko również regres, show skrada jedna postać w scenie po napisach. Ogólnie niby jest gorzej, ale nie spada to poniżej pewnego poziomu.

„Topór” mógłby być hitem, który stałby na równi z wieloma wcześniej wymienionymi klasykami, ale gdyby pojawił się dużo wcześniej. Jest to bardzo dobry slasherowy cykl, ale niestety fanów tego gatunku jest co raz mniej a i tak nie wszyscy do końca zdają sobie sprawę z konwencji tych produkcji. Co ciekawe mimo wielu negatywnych opinii Adam Green jest dumny z marki i szczęśliwy, bo udało mu się zebrać pewną rzesze fanów, którzy pokochali filmy o mordercy z bagien i możliwa jest kontynuacja.

EDIT: Notka należy do kategorii mini tekstu, ale na pewno kiedyś pojawi się pełnoprawna recenzja serialu

Taka moja szybka opinia po pierwszym odcinku serialu telewizyjnego „chucky”, który premierę miał pod koniec 2021. Oczywiście serial opowiada historię tej przepięknej laleczki 😛 Ogólnie najpierw minusy. Świat jest strasznie przepełniony takim sztucznym „czymś”, czego w tanich produkcjach jest pełno, przykładowo nasz główny bohater to wyrzutek, dziwak, na każdym kroku obrażajo od przegrywow, więc oczywiście nie mogło zabraknąć sceny jak wbija do autobusu a rówieśnicy blokują miejsca byleby nie usiadł obok nich i rzucają w niego jakimiś śmiećmi. Do tego może moje czepianie się, ale główny bohater to również homoseksualista, a chlop który mu się podoba jest czarny i żeby było ciekawiej ten wątek orientacji seksualnej jest trochę większy. Nie wiem, mnie tam troszkę to denerwuje takie wpychanie tego na siłę, ale może tylko się czepiam. Zobaczymy co będzie dalej. Cały ten świat na czele z 14 latkami jarajacymi zioło, którzy tutaj są odbierani jak u nas 17 latkowie pijący piwsko jest strasznie nierealny i odrzucający. Jednak jest coś co trzymało mnie do samego końca odcinka i coś co sprawiło że chce kontynuować oglądanie tego serialu. Oczywiście mowa o chuckym samym w sobie. Był strach że wyjdzie z tego syf, ale dostaliśmy chuckyego jaki był z nami przy pierwszych częściach. Laleczka z charakterkiem, laleczka co potrafi sprawnie posługiwać się wszelkimi narzędziami jakie znajdzie obok siebie ale i laleczka od której az kipi czarnym humorem. No i ten cudny śmiech Brada Dourifa. Ogólnie nie ma wątpliwości że to właśnie chucky sam w sobie będzie prowadził ten serial. O pięknie morderstw ciężko cokolwiek napisać po jednym odcinku, ale za parę odcinków może coś dopisze, a może nawet napisze pełną i prawdziwą recke serialu na pitstopa, się zobaczy się. Psst. Laleczki z 2019 dalej nie oglądałem, podchodziłem do tego raz i mnie odrzuciło, ale kiedyś trza będzie zrobić próbę numer dwa

Malignant to horror nietypowy, bardzo nietypowy. Rzadko kiedy zdarza mi się coś oceniać zupełnie inaczej niż większość widzów, tym razem jest mi jednak trochę przykro, że film tak charakterystyczny a zarazem tak dobry dostał tak mocno po dupie. Film przed premierą miał taką promocje, że raczej każdy spodziewał się czegoś w stylu „Obecności”. Oczywiście, że marketingowcy w tym momencie spierniczyli temat, bo nowy horror Jamesa Wana wcale nie jest w takim klimacie. Sam już po pierwszych dziesięciu minutach wiedziałem jak bardzo się myliłem z moimi oczekiwaniami, ale jejku – jak bardzo mi ten film siadł to masakra 😀 Film jest kiczowaty, nie ma co do tego wątpliwości, ale on taki właśnie miał być. Osobiście uwielbiam filmy, które wiedzą czym są (Patrz John Wick, który jest „typowym”, nic nie wnoszącym do gatunku akcyjniakiem ale jak on smakuje mmm) – dokładnie tak samo jest z tym dziełem. Wan wiedział co chciał stworzyć, widać też że dobrze się przy tym bawił. Aktorsko no jest średnio, niektóre „straszne” sceny też wyglądają dziwacznie jeśli się obejrzy tylko dany fragment. Powiem wam, że dzień po obejrzeniu jak sobie przewijałem niektóre sceny to w momentach gdy oglądając całość mocno się wczuwałem tutaj chciałem zacząć się śmiać, ale to po prostu kwestia tego że wtedy oglądałem te sceny bez poczucia tego klimatu, który potrzebuje parę chwil by w nas wsiąknął. Problemem w przypadku tego filmu jest to, że jest on tak bardzo nietypowy, zwykle albo się go bardzo nie lubi albo wręcz przeciwnie, raczej rzadko spotykałem się z ocenami po środku, ale jest to dla mnie jak najbardziej zrozumiałe przez to czym ten film jest.

Ostatnio wziąłem się za miniserial polecony mi przez osobę, z którą gustu raczej nie dziele, ale po sprawdzeniu kilku krótkich opinii i ogólnej oceny na filmwebie stwierdziłem, że czemu nie – warto sprawdzić. Odkładałem seans i odkładałem, aż nagle usiadłem i obejrzałem całość w jeden dzień

Mowa o hiszpańskiej produkcji, w reżyserii Oriola Paulo “Niewinny” będącą ekranizacją powieści Harlana Cobena o tym samym tytule. Opowiada ona o Mateo Vidalu, który przypadkiem w trakcie bójki popycha przeciwnika na kamień. Upadek kończy się błyskawiczną śmiercią, a Vidal trafia do więzienia.  Historia zamknięta jest w ośmiu, około godzinnych odcinkach, a każdy z odcinków zaczyna się pewnym zapoznaniem nas z głębszą historią danej postaci. Dzięki temu zabiegu każdy odcinek jest w raz mniejszym a raz większym stopniu, poświęcony jakiejś postaci. Wielkim plusem oczywiście jest świetne łączenie odcinków i elementów w nich. Nie do końca wiem jak mogę nazwać to działanie, ale gdy obejrzycie to na pewno będziecie wiedzieć o co mi chodzi. Nie ukrywam, że przy drugim odcinku do samego końca zastanawiałem się czy aby na pewno oglądam ten sam serial, czy może odnalazłem jakiś zaginiony drugi sezon, aż nagle wszystko zrozumiałem i szczena opadła.

Twórcy również bardzo fajnie manewrują między teraźniejszością a przeszłością. Jest to element zrobiony na tyle dobrze, że mimo iż dodaje to jeszcze więcej twistów w tej i tak już zakręconej historii to dalej się to przyjemnie ogląda. Ale tak – te wszystkie twisty w pewnym momencie są już tak sztucznie naciągane, że muszę to skrytykować, bo mimo że dalej to fajny miniserial to ma się w głowie ciągle pytania typu “kurde, serio? Po co?” czy inne “aha?”. Około piątego odcinka zaczynamy jednak czuć, że jesteśmy już przy końcu tej historii, niby wiemy już wszystko, ale twórcy zaczynają kolejne wątki i sztucznie przedłużają seans aż do ośmiu odcinków. Mimo to fabularnie produkcja wydaje się być całkiem udana. Mnie wciągnęła 😀 Swoją drogą – zupełnie nie podoba mi się ostatnia scena. Uważam, że jest zupełnie niepotrzebna i niszczy mi moje pojęcie o głównym bohaterze. 

Bardzo ważną zaletą tej produkcji są zdjęcia. Idealnie dobrana kolorystyka i klimat w zależności od sceny potrafią bardzo mocno wpłynąć na finalny wydźwięk danego fragmentu. Reżyser świetnie sobie zdaje z tego sprawę i wykorzystuje ten fakt na 110%. Oglądany przez nas obraz raz jest bardzo kolorowy, pełen ciepłych barw, ale znalazło się też miejsce dla słabo oświetlonych, szarych scen. Chciałbym również zwrócić uwagę na bardzo ładne kostiumy i charakteryzacje.

Hiszpanie zaskoczyli mnie jednak swoją brutalnością, bowiem nie szczędzą nam oni widoku zmasakrowanych ciał. Na pewno nie jest to dobry wybór do oglądania przy obiadku. Rozwalona głowa tu, sporo krwi tam, a jeszcze gdzieś w tle jakaś pedofilia. No smaczne to to na pewno nie jest. Osobiście raczej spokojnie oglądam takie rzeczy na ekranie, nie sięgam co prawda po żadne kino gore i “Niewinnemu” oczywiście daleko do tego typu produkcji, ale wszelka przemoc, zarówno ta krwawa jak i seksualna wyjątkowo budziła we mnie jakiś taki niesmak. Ten “niesmak” jest jednak bardzo dużym plusem tej produkcji. W świecie, gdzie przemoc w filmach jest od lat i widzowie co raz bardziej się do niej przyzwyczajają ciężko zrobić film, który nie będzie nie wiadomo jak brutalny, a jednak ciężko się będzie pewne sceny oglądać. No i wiadomo – serial dotyka tematów, które (przynajmniej dla mnie) są bardzo niesmaczne.  

Aktorsko nie jest wybitnie, mogłoby być lepiej, ale źle też na szczęście nie jest. Raczej żadna rola się nie wybija ponad resztę. Wszyscy grają na tym samym poziomie. Może tylko policjantka Lorena grana przez Alexandre Jiménez troszeczkę podwyższa poprzeczkę, a może to po prostu kwestia tego, że Lorena jest najlepiej napisaną postacią. Główna postać grana przez Mario Casasa (znany głównie z “Trzy metry nad niebem”) przez większość filmu zagrana jest również jak najbardziej okej, odstają jednak niestety sceny gdy od Mario wymagane jest jakieś pokazanie smutku i płaczu.  

Podsumowując – jeżeli szukacie wciągającego serialu na dwa, trzy wieczory, od którego nie wymagacie najwybitniejszego aktorstwa, czy fabuły, którą można analizować i doszukiwać się jakichś ukrytych znaczeń, to “Niewinny” będzie dla was dobrym wyborem. Jest to w końcu miniserial, który od początku do końca ogląda się bardzo przyjemnie mimo wszelkich jego wad. Spokojnie mogę wam go polecić 😉