„Wzgórze psów” to tytuł, który od samego początku obiecywał coś wyjątkowego. Zresztą każda ekranizacja powieści Żulczyka jest dla mnie swego rodzaju świętem – w końcu jakiś angażujący, dobry polski serial, ale czy nowa produkcja Netflixa sprostała oczekiwaniom? Co się udało, a z czym Borcuch i Domalewski sobie nie poradzili? O tym w dzisiejszej recenzji.
Cała akcja dzieje się w Zyborku – małym miasteczku na mazurach, którego historie i mroczne sekrety opisał w swojej powieści Mikołaj, nasz główny bohater. To miejsce gdzie, gdzie malowniczy krajobraz zderza się z duszną atmosferą lokalnych konfliktów, nierozwiązanych tajemnic i skrywanych dramatów. Mikołaj jednak nie jest mile widziany w rodzinnym miasteczku, a mieszkańcy mają mu za złe, że w książce ukazał miasteczko i ich samych w negatywnym świetle.
Z samego początku wszystko wydaje się iść w naprawdę dobrą stronę. Wydaje się, że jest potencjał w tej historii i całym tym miasteczku. Niestety chwile po tym co raz częściej zauważamy beznadziejną grę aktorską głównego bohatera i wcale nie dużo lepszą reszty obsady. Kreacja Mateusza Kościukiewicza jest po prostu piekielnie nudna i nijaka. To nie jest sytuacja jak u Kubusia z „Ślepnąć od świateł”, gdzie broniłem grę Nożyńskiego, bo ta „jedna mina” pasowała do tej roli idealnie. Kościukiewicz jest tutaj za kare, przynajmniej tak to wygląda.
Cała reszta obsady stoi na delikatnie wyższym poziomie – za wyjątkiem Jaśminy Polak i rzecz jasna Więckiewiczem. Z Jaśminą sprawa jest prosta, to bowiem jej kreacja szybko okazuje się być ciekawsza niż Mateusza i to jej chce się kibicować. Z Robertem Więckiewiczem jest jednak mały problem – to aktor, który bardzo często gra to samo i wiecznie to samo spojrzenie spod byka. I nie zrozumcie mnie źle, bo rola Pana Roberta jest zdecydowanie tym co najbardziej przyciąga do tej produkcji i to ona podtrzymuje nas w tym, żeby tego chłamu nie wyłączyć. Ale prawda jest jednak taka, że jeżeli widzieliśmy kilka filmów z tym aktorem to wiemy idealnie czego możemy się spodziewać, a to nie do końca o to chodzi w aktorstwie.
Aktorom nie pomagają fatalnie napisane dialogi, które są niepotrzebnie wydłużane i nie jednokrotnie będziemy sobie zadawać pytanie – KTO TAK MÓWI XD, a gdy w kwestii będzie jeszcze jakieś nazwisko to już totalnie się pogubimy, bo pobocznych postaci jest tutaj całe mnóstwo, a czasu bardzo mało. I to jest faktycznie duży problem, bo twórcy chcą nam przekazać jak najwięcej, zaczynają różne wątki, by później nie mieć czasu na pokazanie ich raz jeszcze, a nawet na domknięcie niektórych spraw. Ile to razy zastanawiałem się kto jest kim i kto przeciwko komu występuje to nawet nie próbuje zliczyć.
Jeśli o scenariusz chodzi to stwierdziłem, że o kiczowatości tej produkcji potrzebuje napisać oddzielny akapit. Wątek Niemieckiego inwestora to jest jakiś żart. Totalnie nie zrozumiałem o co z nim chodziło i co robił w tej historii, poza otwarciem furtki do najgorszej sceny serialu. Nie chce nikomu spoilerować, ale jest tutaj jedna taka scena, która od samego początku do samego jej końca wrzeszczała wręcz „JESTEM SNEM!” To było coś tak bardzo absurdalnego, głupiego i bez sensu, że nie rozumiem jak to w ogóle przeszło. Tej całej przesady i kiczu nie ratuje tak bardzo przerysowany szpital psychiatryczny, niczym żywcem wyjęty z horroru.
Nawet wyjaśnienie całej intrygi jest tak bardzo nieprzekonywujące. Wszystko wyjaśnione jest bardzo szybko, a motywacji i sposobu myślenia bohaterów totalnie nie idzie zrozumieć. Zamiast stopniowego odkrywania prawdy, które mogłoby wciągnąć widza, cała fabuła zostaje spłaszczona, a rozwiązanie wydaje się nie mieć żadnego głębszego uzasadnienia.
Na pochwałę zasługują jednak bardzo ładne zdjęcia – ujęcia są starannie dobrane, a sposób w jaki kamera porusza się po Zyborku, dodaje głębi i atmosfery temu miasteczku. Cała produkcja wygląda naprawdę estetycznie, co sprawia, że mimo wielu niedociągnięć, przynajmniej wizualnie jest na czym oko zawiesić.
Serial ma swoje „lepsze” momenty. Jedna z pierwszych scen przedstawia nam bohaterów tej opowieści w bardzo gęstym i niepewnym klimacie, że faktycznie możemy poczuć napięcie między nimi. Inną, absolutnie genialną sceną jest animacja z początku ostatniego odcinka, która pokazuje, że twórcy nie bali się eksperymentować z sposobem narracji. Ta nietypowa forma opowiadania historii wyróżnia się na tle tradycyjnych środków wyrazu, wprowadzając świeży element do całej produkcji. Dzięki temu scena staje się jednym z najbardziej zapadających w pamięci momentów.
Na koniec samo mięsko – „Wzgórze psów” oberwało bardzo mocno za tragiczne udźwiękowienie. Z mojej strony 100% zgody, bardzo często nie dało się zrozumieć co bohaterowie mamroczą, a i zdarzało się bawić pokrętłem głośności, bo oczywiście muzyka musi być głośniej od całej reszty dźwięków. W pozytywnym odbiorze i zapamiętaniu tej produkcji nie pomógł Jakub Żulczyk, który postanowił odnieść się do tego problemu, mówiąc jasno, że problemem nie jest serial, a głośniki, na których oglądamy 😉 Chociaż chyba zdał sobie sprawę, z tego jaką głupotę nabazgrał, bo nie widzę już tego posta.
Podsumowując – był potencjał, była ciekawa intryga, ale coś bardzo poszło nie tak po drodze. Chciałbym powiedzieć, że może gdyby to było dłuższe to udałoby się trochę bardziej, ale jak pomyślę, że musiałbym dalej oglądać Kościukiewicza to jednak się cieszę, że to tylko pięć odcinków.