Risen to idealna produkcja dla każdego fana gier z serii Gothic. Risen, to także perfekcyjny Gothic 4 i całkiem pomysłowy spin-off, tyle że… nie do końca. A dlaczego? Bo, gdy w 2009 roku Piranha Bytes musiała ratować swoją reputację po niezbyt udanej trzeciej części przygód bezimiennego, postanowiła zaprezentować nam coś, co jest łudząco podobne do tego, co już znamy. W taki o to sposób dostaliśmy grę, która ogólnym zarysem fabularnym, ale nawet i mechanikami bardzo przypominała naszego ukochanego Gothiczka. Zapraszam na recenzję gry Risen

Risen

(więcej…)

Baldur’s Gate – kultowy cRPG, który w grudniu obchodzi swoje 25 urodziny. Mimo tego „niezłego” wieku i mnóstwa opinii o legendarności tejże gry nigdy w nią nie zagrałem, aż do niedawna – gdy zafascynowany reputacją Wrót, sam postanowiłem sprawdzić z czym to się je i czy ktoś nowy, może jeszcze polubić ten świat. Zapraszam was serdecznie na moją recenzję Baldur’s Gate: Enhanced Edition, gdzie wspólnie przyjrzymy się temu niezapomnianemu tytułowi, zastanowimy się, co sprawiło, że na zawsze zagościł w sercach graczy, a ja podzielę się swoimi wrażeniami jako nowicjusz w tej magicznej i tajemniczej krainie.

Baldur's Gate - logo

(więcej…)

„Ojciec Chrzestny” to bezdyskusyjnie jedno z najważniejszych dzieł kinematografii. Film ponadczasowy, który po 50 latach dalej jest chętnie oglądany i kolejne pokolenia poznają historie rodziny Corleone. Nie wszyscy jednak wiedzą, że produkcja ta nie miała łatwo i mało brakowało, a nigdy by nie powstała albo nie przypominałaby finalnego produktu. Dzisiaj przedstawię wam 10-cio odcinkowy  serial fabularny, który opowiada trudną historie powstawania tego dzieła. Zapraszam na recenzje „The Offer”

The Offer plakat

(więcej…)

Gdy zobaczyłem plakat „Deinfluencera”, bądź jak kto woli w polskiej wersji „Polowania na influencerke”, od razu w mojej głowie były myśli, że no okeeej – kolejny horror z teoretycznie ciekawym psycholem skrytym za kolejną maską i z teoretycznie ciekawą, śmiertelną „zabawą”. Pomyślałem sobie, że włączę, poprzewijam na różne fragmenty, by zobaczyć z czym to się je, po czym obejrzę co innego.  Troszkę mi nie wyszło, bo godzinę później dalej oglądałem jak nastoletnia influencerka walczy o życie. Ja jestem Seedu i zapraszam was serdecznie na kolejną recenzje w moim wykonaniu! 

Deinfluencer - plakat filmu

Standardowo totalnie nie rozumiem skąd wziął się polski tytuł „Polowanie na influencerkę”. Nie dość, że „Deinfluencer” brzmi po prostu dużo lepiej to i jest on dużo bardziej zgodny z prawdą, bo tytułowego polowania w filmie nawet nie ma, a nasze widowisko zaczynamy już po porwaniu i uwięzieniu głównej bohaterki. Dowiadujemy się wtedy również, że nasz psychopatyczny gospodarz, który ukrywa się za dziwaczną, lecz przyciągającą uwagę maską, posiada pewne zasady moralne i nigdy nie okłamie swojej ofiary. Jednak kim jest ta ofiara i czy to tylko przypadek, że to akurat ona ma zagrać w grę pana psychola? Oczywiście, że nie – Kelly Weaver to nastoletnia cheerleaderka, która jest już bardzo dobrze znana w internecie, a co za tym idzie ma spory wpływ na innych ludzi, a w szczególności dzieci. Kelly na swoich socialmediach prezentuje wyidealizowane życie i tworzy swoją fikcyjną kreacje. Nie podoba się to jednak panu w masce, który chce by pokazała ona swoją prawdziwą twarz.

Szkoda tylko, że początkowo nie da się w ogóle zrozumieć jego działań. Wiemy, że chce by dziewczyna przestała udawać kogoś kim nie jest, więc żeby do tego doprowadzić każe jej wstawiać fotki, które mają przekraczać konkretny próg polubień w konkretnym czasie. Widzicie w tym sens? Bo ja nie bardzo. Oczywiste, że w takiej sytuacji szybko będzie trzeba iść w kontrowersje i w co raz to odważniejsze pokazywanie ciała w celu pokonywania kolejnych progów polubień. Tylko, że to chyba nie jest pokazywanie prawdziwego ja naszej bohaterki.

Takich głupiutkich błędów scenariuszowych jest niestety znacznie więcej. Bohaterka jest ciągle obserwowana i podsłuchiwana poprzez kamery, ale nie przeszkadza jej to by rozmawiać z kimś na temat ucieczki bądź jak może powiadomić władze, że jest w niebezpieczeństwie. Zupełnie jakby ktoś nagle zasnął przed kamerami. Jednak element, którego najbardziej nie mogę pojąć to wstawianie zdjęć, na których bardzo wyraźnie widać krew czy wielki bandaż na plecach. Naprawdę nikt z internautów nie zorientował się, że coś jest nie tak?

Coś co miałem nadzieje, że będzie największym plusem tego filmu okazało się być solidnym niewypałem. Postać porywacza poza kilkoma scenami na początku nie budzi w nas żadnego poczucia strachu czy niepewności do tego co za chwile zrobi. Miało być tajemniczo i przerażająco, ale coś poszło nie tak. Nawet scena, w której zdejmuje maskę jest bez żadnego polotu. Co zabawniejsze – tylko my, widzowie, widzimy te twarz i absolutnie nic ten element nie wnosi do filmu. Reszta bohaterów również niczym się nie wyróżnia, a i aktorsko nie jest za dobrze.

Film niestety może wydawać się nudny aż do końcowych minut, kiedy to nabiera on zupełnie innego znaczenia i skupimy się na tym jak złe w skutkach mogą być socialmedia. Oto przecież miejsce, w którym jedni ludzie udają kogoś kim zupełnie nie są, pokazują swoje bogactwa, swoje wyidealizowane ciała poprawiane w photoshopie, a inni potrafią to wszystko łykać bez zastanowienia.  Dodatkowo to właśnie influencerzy dołączają do grona osób, które wychowują i wpływają na przyszłość dziecka. Wcześniej byli to rodzice, dziadkowie i nauczyciele, nagle do tej listy dołączają również obcy ludzie z internetu. Socialmedia, jak to w filmie słusznie zostało powiedziane – próbują udawać, że mają pewne zasady, a w rzeczywistości wszędzie bombardują nas seksem i seksualizowaniem wszystkiego.

Technicznie rzecz biorąc film trzyma poziom. Zdjęcia przypominają dobrej jakości amatorską produkcje, niżeli pełnoprawny film. Nie ma tu żadnego szału, żadnych długich ujęć, ale ogląda się to całkiem dobrze, a i montaż daje rade. Co ciekawe film jest reklamowany jako thriller horror i tak jak z tym pierwszym zdecydowanie się zgadzam, tak temu drugiemu mówię stanowcze nie. W całym filmie są może dwie sceny (i to na początku), które może by się nadawały do jakiegoś filmu grozy, ale to też tak nie do końca.

Podsumowując – Deinfluencer to film, który można obejrzeć ale można też na przykład umrzeć ale raczej nie więcej niż raz. Jest to produkcja, która ma nam przekazać jakąś mądrą myśl i w takim przypadku jest całkiem udany. Nie widzę niestety sensu powrotu do tego filmu, gdy już dobrze wiemy co i jak. Swoją drogą w internecie są jakieś ślady filmów pod tytułem „Deinfluencer: Offline” i „Deinfluencer: Clickbait”. Zapewne reżyser już teraz planuje kontynuacje. Czy zobaczę? Pewnie tak, ale liczę na coś świeżego.

Dzięki i zapraszam do dyskusji w komentarzach 😉

Produkcja, do której podchodziłem wiele razy, ale nigdy nie było dane mi jej ukończyć. Za sprawą świetnego klimatu przychodziły kolejne próby, by w końcu znowu usunąć grę z dysku przez zbyt wysoki poziom trudności, odczekać dwa lata i powtórzyć te sytuację, ale w końcu się udało i dziś mogę wam ją przedstawić, poznajcie przygodówke point and click z 2001 roku – The Watchmaker. Zegarmistrz!

Zegarmistrz - Darryl i Victoria

O to wcielamy się w dwójkę bohaterów – Darryla Boone’a – prywatnego detektywa z zamiłowaniem do badania zjawisk paranormalnych i panią mecenas – Victorie Conroy. Zadaniem naszych bohaterów jest wyruszenie do pewnego zamku i odszukanie tajemniczego wahadła, które już niedługo może doprowadzić do końca świata TUDUDUDUUUU! I mimo, że nasz cel w tej grze wydaje się być już strasznie oklepany tak w rzeczywistości, po poznaniu pewnych szczegółów tej opowieści, uważam że jest to zmarnowany potencjał i w tym świecie można było opowiedzieć dużo ciekawszą historie. Wystarczyłoby tylko skupić się bardziej na postaciach, opowiedzieć nam o nich więcej. Przedstawić ich jako prawdziwych ludzi z „jakimś” charakterem, a nie punkty na scenariuszu do odbębnienia.  Bardzo dobrze pamiętam jak za gówniaka bałem się, a zarazem jak bardzo ciekawiła mnie historia małej dziewczynki pochowanej w mauzoleum, a teraz po ukończeniu gry dalej nic o niej nie wiem i nie rozumiem co jej wątek zmienia w fabule, poza pretekstem do kolejnych zagadek.

Przygody naszych bohaterów przyjdzie nam oglądać statyczną kamerą ustawioną gdzieś w rogach pomieszczeń, ale w każdym momencie możemy na chwilę uruchomić widok z pierwszej osoby, aby dokładniej przyjrzeć się danym przedmiotom czy meblom. Sterowanie działa na zasadzie hybrydowej – kursorem myszy zaznaczamy elementy, na których chcemy wykonać interakcje i nasza postać wtedy normalnie do nich podejdzie, ale do wolnego sterowania dużo lepiej jest korzystać z klawiatury. Niestety w grze nie ma wbudowanych ustawień do zmiany mapowania klawiszy, więc będziemy zmuszeni korzystać z układu strzałki + myszka, który nie ukrywajmy – nie należy do najwygodniejszych. Przy klikaniu w małe elementy gra potrafi czasem źle odczytać co kliknęliśmy, ale nie jest to nagminny problem.

Zagadki w grze zdecydowanie należą do trudnych, a otwarty świat nie ułatwia ich rozwiązywania. Na szczęście podpowiedzi znajdziemy w dialogach czy przedmiotach jakie znajdujemy. Nawet niepozorna kłódka znajduje sobie w tej grze dość nie jasny cel, w pewnym momencie po prostu wpadamy na pomysł, że ten mały przedmiot, który mamy w ekwipunku praktycznie od początku gry możemy wykorzystać w bardzo ciekawy sposób, zdecydowanie nie zgodnie z jego przeznaczeniem. Warto podchodzić do różnych zadań różnymi postaciami, bo tam gdzie delikatna pani mecenas sobie nie poradzi, tam Darrel dopomoże (i odwrotnie). Zdecydowanie na pochwałę zasługuje to, że to co powie nam dana postać zależy od tego jakim bohaterem akurat gramy.  Młoda pokojówka nie będzie się tak chętnie dzielić swoimi przygodami miłosnymi, jeżeli będziemy grali sporo starszym od niej facetem, ale za to z kobietą, która ją zrozumie – jak najbardziej! Sam niestety nie należę do najbystrzejszych ludzi do takich gier (kto oglądał machinarium w moim wykonaniu ten wie), więc te zagadki sprawiały mi problem i musiałem sobie bardzo dużo pomagać poradnikiem.

Dzisiaj gra straszy nas paskudną oprawą graficzną i poszarpanymi krawędziami. Zaś gdy wychodziła w 2001 roku grafika była po prostu okej, ale zdecydowanie nic po za tym. Mieliśmy już wtedy gry, które potrafiły cieszyć oko dużo bardziej. Niestety nawet nasi protagoniści nie dostali jakiegoś lepszego modelu, a przecież ciągle musimy na nich patrzeć. Nie pomaga również fakt, że gra nie wspiera wyższych rozdzielczości, a przez to, że nie zyskała ona nigdy rozgłosu to i żadnego widescreena w internecie nie znajdziemy.  Jesteśmy zmuszeni grać w 1024×768.

Coś co bardzo mi się jednak spodobało to żyjący świat. Cała historia toczy się w ciągu jednego dnia, a każda nasza udana interakcja z jakimś przedmiotem to +kilka minut do czasu akcji. Pozwoliło to na różne rozmieszczenie bohaterów w zależności od godziny. Tak o to na przykład o godzinie dziesiątej na basenie znajdziemy żonę nadzorcy relaksującą się przy czytaniu książki, by o czternastej spotkać ją ćwiczącą na siłowni, a o siedemnastej w jej pokoju popijającą herbatkę – świetne. Każda z postaci ma różne zadania na różne godziny, dzięki czemu mamy wrażenie że zamek faktycznie żyje. Jest to również kolejna zachęta do zwiedzania terenu zamku, żeby zobaczyć co nasi bohaterowie robią i jakie są ich obowiązki, a może i przyda nam się to do rozwiązania jakiejś sprawy? Do eksplorowania zachęca nas również bardzo ładna mapa. Zamek wewnątrz jest wykonany bardzo dokładnie i nie brakuje w nim pomieszczeń. Tajemnicze stare skrzydło nie zawodzi i gdy w końcu się do niego dostaniemy to czuć ten tajemniczy klimacik.

A skoro o klimacie mowa – jest to element, który prowadzi całą tę grę. To właśnie ten tajemniczy, mroczny klimat ciągle zachęcał mnie do powrotu na ten piękny zamek. Muzyka, która przygrywa nam w trakcie odsłaniania kolejnych tajemnic tego miejsca idealnie pasuje do tego mrocznego świata. Wejście do ukrytego pomieszczenia zawsze wiązało się z załączeniem jeszcze bardziej tajemniczej melodii i jeszcze większej potrzeby poznania całości tej historii.

Zegarmistrz otrzymał pełną polonizację, ale nie zaliczyłbym jej do udanej. Tłumaczenie jest pełne literówek, a i grając facetem niejednokrotnie słyszałem jak zwracają się do mnie w formie żeńskiej. Dubbing poza całkiem dobrym Darrylem (Dariusz Odija) jest raczej średni. Mam wrażenie, że aktorzy nawet nie wiedzieli w czym grają i w jakich okolicznościach wypowiadają swoje kwestie. Dodatkowo nawet jakość audio jest kiepska, czasem słychać jakieś podmuchy i ogólnie dziwne trzeszczenie. Chociaż i tak stoimy dziesięć poziomów wyżej niż oryginalny (?) angielski dubbing. To co się tam zadziało to jest po prostu tragedia i poziom jasełek w szkole podstawowej xD

The Watchmaker. Zegarmistrz - Darryl i Victoria szczęśliwi

Podsumowując – Zegarmistrz to produkcja, która mistrzowsko zmarnowała potencjał na opowiedzenie bardzo ciekawej historii, ale mimo to dalej potrafi sprawić trochę radości w trakcie grania. Niestety jednak granie na dzisiejszym sprzęcie jest znacznie utrudnione i jeśli nie jesteś wielkim fanem gier przygodowych i skomplikowanych zagadek – na twoim miejscu odpuściłbym sobie te pozycje. Sam pewnie nawet bym na nią teraz nie zerknął, gdyby nie to, że tak często zagrywałem się w nią w dzieciństwie 😉