Victor Crowley miał być tym kim od lat był już Jason Voorhees, Freddy Krueger czy Michael Myers – slasherowym zabójcą, który już na zawsze miał się zapisać w naszej popkulturze. Myślę, że wiele z was nawet nie wie o kim mowa, co samo przez się mówi jak bardzo twórcy przeholowali z oczekiwaniami, ale co poszło nie tak i dlaczego uważam serie „Topór/Hatchet” za niedocenioną i zasługującą na znacznie większą popularność? O tym w dzisiejszym tekście 😉

Zanim jednak weźmiemy na warsztat produkcje Adama Greena powinniśmy zastanowić się dobrze czym jest slasher. Także czas na kącik edukacyjny. Slasher to podgatunek horroru, w którym liczba bohaterów zmniejsza się poprzez wymyślne zabójstwa psychopatycznego mordercy. Ofiary w takich filmach to często stereotypowi bohaterzy typu jakaś głupia blondynka, alvaro przystojniak itp. Istnieją również pewne reguły, których należy przestrzegać aby w takim filmie przeżyć, inaczej w 99% przypadkach zakończy się to brutalną śmiercią. Bardzo często w slasherach będzie poruszany temat seksu, alkoholu – to nieodłączny element takiego kina. Siadając do oglądania filmu z tego gatunku raczej nie powinniśmy oczekiwać wybitnej historii, a mnóstwo krwi tryskającej w wszystkie strony świata.

Teraz, gdy już wiemy z czym mamy do czynienia chciałbym przedstawić wam „Topór” – serie, składającą się z czterech filmów, która w 2006 roku była reklamowana jako „stara szkoła amerykańskiego horroru” i tak – zdecydowanie ten slogan jest zgodny z prawdą, bo produkcja Adama Greena czerpie garściami z klasyków tego gatunku, w szczególności z kultowego i uwielbianego przeze mnie „Piątku trzynastego”. Green wykreował postać zabójcy, która wbija nam się do głowy tak samo mocno jak inni, klasyczni slasherowi zabójcy. Widz bardzo mocno wyczekuje każdego pojawienia się Crowleya na ekranie, bo jest to gwarancja dobrej i mocnej sceny. Victor jednak morduje bardzo często i bardzo krwawo. Robi to nawet częściej niż Jason, który na swoim koncie ma mistrza w ilości zabójstw. Gdyby tylko było więcej filmów z tej serii to myślę że jego miejsce zająłby nasz dzisiejszy bohater. Ilość w tym wypadku nie oznacza jednak utraty jakości, niejednokrotnie byłem w szoku widząc co wyczynia ten psychol w ogrodniczkach.

Idąc dalej za tropem horrorów lat osiemdziesiątych – Hatchet jest kiczowaty, ale to piekielnie kiczowaty. Mamy tutaj sporo nieśmiesznych żartów, szczególnie w pierwszych dwóch częściach.  Jednym z takich żartów jako przykład podam myśliwego, który pije swój mocz mówiąc mmm jakie pyszne. Kicz nie sięga jednak tylko żartów, ale i postaci czy sceny zabójstw, które tak bardzo chwale. Nie chodzi o to, że mam rozdwojenie jaźni i chwale i krytykuje jednocześnie ten sam element, ale o to że ten pastisz w tym filmie jest właśnie piękny i zamierzony. Scena z duszeniem przy użyciu jelit? Totalnie nierealistyczna, ale za to jaka świetna.

Warto również zwrócić uwagę na to, że w pewnym stopniu Topór jest też czarną komedią. Mimo, że pierwsza część ma żarty, które częściej są żałosne niżeli śmieszne to każda kolejna część śmieszy co raz bardziej. Jest to jednak bardzo charakterystyczny typ humoru, który nie każdemu musi się spodobać. Osobiście śmiechłem bardzo z samoświadomego żartu dotyczącego obsady – w wszystkich czterech filmach gra jeden, konkretny aktor, który wciela się w trzy podobne do siebie postacie. Reżyser nie udaje więc, że widz jest idiotą tylko wykorzystuje ten fakt by puścić delikatnie do niego oczko i wyskakuje z żartem na ten temat.

Seria ta jest zdecydowanie przeznaczona dla konkretnej grupy odbiorców, dla ludzi, którzy uwielbiają ten gatunek i przede wszystkim go rozumieją. Jest to również swego rodzaju hołd dla tego kina. Fani na pewno wyłapią bardzo fajny smaczek przewijający się przez wszystkie części – w obsadzie pojawia się mnóstwo postaci związanych z slasherami. Sam Victor Crowley został zagrany przez aktora, który wcześniej przez wiele lat wcielał się w Jasona Vorheesa – Kane Hodder. W jednej z części pojawia się również aktor grający Jasona z rebootu z 2009 roku, co w pewnym sensie daje nam walkę Jason vs Jason. Ważną role w serii odgrywa też Tony Todd – Candyman i twórca laleczki Chucky – Tom Holland. Na moment pojawiają się również Robert Englund – Freddy Krueger i Tyler Mane – Michael Myers. Jest jeszcze kilka innych, pomniejszych ról postaci, których fani powinni rozpoznać 😉

Skupmy się teraz jednak trochę na konkretnych częściach i opowiedzmy co je boli

Topór / Hatchet 2006
Pierwsza, a zarazem najgorsza część cyklu. Poznajemy legendę o Victorze oraz bandę debili, których nie da się polubić. Jest to jednak zdecydowanie najbardziej typowy slasher z wszystkich części. Twórcy co chwile prezentują najbardziej typowe cechy gatunku, przez co pastisz zmieszany z krwią wylewa się aż z ekranu. Nie ma co ukrywać, że największą zaletą tej części są morderstwa i ich częstotliwość. Niestety mimo, że w slasherach rzadko kiedy mamy wybitne aktorstwo, tak tutaj jest to jednak już za niski poziom co wpływa na odczucia przy oglądaniu.

Topór II / Hatchet II 2010
Przy okazji drugiej części Green postanowił trochę odpuścić z aż tak kiczowatym humorem co wyszło serii na dobre. W dalszym ciągu jest to seria, która stawia na klasyczny styl, ale już trochę bardziej na poważnie, bez takiego przesadnego aż pastiszu. Podoba mi się postawienie na rozwinięcie fabuły i przedstawienie nam jeszcze dokładniej historii Crowleyów, która mimo że kiczowata to satysfakcjonująca.  Reżyser naprawił swój błąd i w przypadku „dwójki” bohaterowie są dużo lepiej zagrani. Dla Tony’ego Todda i Danielle Harris był to zdecydowanie udany występ. O Hodderze nawet nie wspominam, bo to on i jego topór ciągnie cały ten cykl. Zdecydowanie moja ulubiona część

Topór III / Hatchet III 2013
Tym razem Adam Green ustąpił stołka reżysera BJ. McDonnelowi i od razu widać trochę inną rękę, ale to nie znaczy, że jest gorzej. Ponownie dostajemy bardzo dobrą role Danielle Harris, której postać bardzo mi się spodobała w tej części i ponownie dostajemy świetne krwawe widowisko. Niestety, mimo że krwawo i wymyślnie jak zawsze, to coś poszło nie tak przy analizowaniu jaki ból może znieść Victor. W jednym i tym samym filmie w pewnym momencie Victor potrafi upaść i na chwile odlecieć od kilku strzałów z krótkiej broni palnej, a w innej scenie strzał z granatnika nic mu praktycznie nie robi. Początkowo podobał mi się pomysł z rozwiązaniem klątwy, ale gdy zobaczyłem go w praktyce… no zakończenie łagodnie mówiąc nie powala.

Topór 4: Victor Crowley / Victor Crowley 2017
Adam Green ponownie jako reżyser i film, którego początkowo miało nie być, a w końcu powstał po cichu w tajemnicy przed światem. Poprzednie filmy zaczynały się w dosłownie tym samym momencie w którym kończyły się wcześniejsze, teraz jednak mamy podróż w czasie o 10 lat do przodu, a legenda o Victorze jest jeszcze bardziej znana. Momentami widać bardzo niski budżet tego filmu, ale mimo to dalej ogląda się to całkiem przyjemnie. Zabójstwa nie robią aż takiego wielkiego wrażenia jak w poprzednich częściach, a aktorsko również regres, show skrada jedna postać w scenie po napisach. Ogólnie niby jest gorzej, ale nie spada to poniżej pewnego poziomu.

„Topór” mógłby być hitem, który stałby na równi z wieloma wcześniej wymienionymi klasykami, ale gdyby pojawił się dużo wcześniej. Jest to bardzo dobry slasherowy cykl, ale niestety fanów tego gatunku jest co raz mniej a i tak nie wszyscy do końca zdają sobie sprawę z konwencji tych produkcji. Co ciekawe mimo wielu negatywnych opinii Adam Green jest dumny z marki i szczęśliwy, bo udało mu się zebrać pewną rzesze fanów, którzy pokochali filmy o mordercy z bagien i możliwa jest kontynuacja.

EDIT: Notka należy do kategorii mini tekstu, ale na pewno kiedyś pojawi się pełnoprawna recenzja serialu

Taka moja szybka opinia po pierwszym odcinku serialu telewizyjnego „chucky”, który premierę miał pod koniec 2021. Oczywiście serial opowiada historię tej przepięknej laleczki 😛 Ogólnie najpierw minusy. Świat jest strasznie przepełniony takim sztucznym „czymś”, czego w tanich produkcjach jest pełno, przykładowo nasz główny bohater to wyrzutek, dziwak, na każdym kroku obrażajo od przegrywow, więc oczywiście nie mogło zabraknąć sceny jak wbija do autobusu a rówieśnicy blokują miejsca byleby nie usiadł obok nich i rzucają w niego jakimiś śmiećmi. Do tego może moje czepianie się, ale główny bohater to również homoseksualista, a chlop który mu się podoba jest czarny i żeby było ciekawiej ten wątek orientacji seksualnej jest trochę większy. Nie wiem, mnie tam troszkę to denerwuje takie wpychanie tego na siłę, ale może tylko się czepiam. Zobaczymy co będzie dalej. Cały ten świat na czele z 14 latkami jarajacymi zioło, którzy tutaj są odbierani jak u nas 17 latkowie pijący piwsko jest strasznie nierealny i odrzucający. Jednak jest coś co trzymało mnie do samego końca odcinka i coś co sprawiło że chce kontynuować oglądanie tego serialu. Oczywiście mowa o chuckym samym w sobie. Był strach że wyjdzie z tego syf, ale dostaliśmy chuckyego jaki był z nami przy pierwszych częściach. Laleczka z charakterkiem, laleczka co potrafi sprawnie posługiwać się wszelkimi narzędziami jakie znajdzie obok siebie ale i laleczka od której az kipi czarnym humorem. No i ten cudny śmiech Brada Dourifa. Ogólnie nie ma wątpliwości że to właśnie chucky sam w sobie będzie prowadził ten serial. O pięknie morderstw ciężko cokolwiek napisać po jednym odcinku, ale za parę odcinków może coś dopisze, a może nawet napisze pełną i prawdziwą recke serialu na pitstopa, się zobaczy się. Psst. Laleczki z 2019 dalej nie oglądałem, podchodziłem do tego raz i mnie odrzuciło, ale kiedyś trza będzie zrobić próbę numer dwa

Malignant to horror nietypowy, bardzo nietypowy. Rzadko kiedy zdarza mi się coś oceniać zupełnie inaczej niż większość widzów, tym razem jest mi jednak trochę przykro, że film tak charakterystyczny a zarazem tak dobry dostał tak mocno po dupie. Film przed premierą miał taką promocje, że raczej każdy spodziewał się czegoś w stylu „Obecności”. Oczywiście, że marketingowcy w tym momencie spierniczyli temat, bo nowy horror Jamesa Wana wcale nie jest w takim klimacie. Sam już po pierwszych dziesięciu minutach wiedziałem jak bardzo się myliłem z moimi oczekiwaniami, ale jejku – jak bardzo mi ten film siadł to masakra 😀 Film jest kiczowaty, nie ma co do tego wątpliwości, ale on taki właśnie miał być. Osobiście uwielbiam filmy, które wiedzą czym są (Patrz John Wick, który jest „typowym”, nic nie wnoszącym do gatunku akcyjniakiem ale jak on smakuje mmm) – dokładnie tak samo jest z tym dziełem. Wan wiedział co chciał stworzyć, widać też że dobrze się przy tym bawił. Aktorsko no jest średnio, niektóre „straszne” sceny też wyglądają dziwacznie jeśli się obejrzy tylko dany fragment. Powiem wam, że dzień po obejrzeniu jak sobie przewijałem niektóre sceny to w momentach gdy oglądając całość mocno się wczuwałem tutaj chciałem zacząć się śmiać, ale to po prostu kwestia tego że wtedy oglądałem te sceny bez poczucia tego klimatu, który potrzebuje parę chwil by w nas wsiąknął. Problemem w przypadku tego filmu jest to, że jest on tak bardzo nietypowy, zwykle albo się go bardzo nie lubi albo wręcz przeciwnie, raczej rzadko spotykałem się z ocenami po środku, ale jest to dla mnie jak najbardziej zrozumiałe przez to czym ten film jest.

Ostatnio wziąłem się za miniserial polecony mi przez osobę, z którą gustu raczej nie dziele, ale po sprawdzeniu kilku krótkich opinii i ogólnej oceny na filmwebie stwierdziłem, że czemu nie – warto sprawdzić. Odkładałem seans i odkładałem, aż nagle usiadłem i obejrzałem całość w jeden dzień

Mowa o hiszpańskiej produkcji, w reżyserii Oriola Paulo “Niewinny” będącą ekranizacją powieści Harlana Cobena o tym samym tytule. Opowiada ona o Mateo Vidalu, który przypadkiem w trakcie bójki popycha przeciwnika na kamień. Upadek kończy się błyskawiczną śmiercią, a Vidal trafia do więzienia.  Historia zamknięta jest w ośmiu, około godzinnych odcinkach, a każdy z odcinków zaczyna się pewnym zapoznaniem nas z głębszą historią danej postaci. Dzięki temu zabiegu każdy odcinek jest w raz mniejszym a raz większym stopniu, poświęcony jakiejś postaci. Wielkim plusem oczywiście jest świetne łączenie odcinków i elementów w nich. Nie do końca wiem jak mogę nazwać to działanie, ale gdy obejrzycie to na pewno będziecie wiedzieć o co mi chodzi. Nie ukrywam, że przy drugim odcinku do samego końca zastanawiałem się czy aby na pewno oglądam ten sam serial, czy może odnalazłem jakiś zaginiony drugi sezon, aż nagle wszystko zrozumiałem i szczena opadła.

Twórcy również bardzo fajnie manewrują między teraźniejszością a przeszłością. Jest to element zrobiony na tyle dobrze, że mimo iż dodaje to jeszcze więcej twistów w tej i tak już zakręconej historii to dalej się to przyjemnie ogląda. Ale tak – te wszystkie twisty w pewnym momencie są już tak sztucznie naciągane, że muszę to skrytykować, bo mimo że dalej to fajny miniserial to ma się w głowie ciągle pytania typu “kurde, serio? Po co?” czy inne “aha?”. Około piątego odcinka zaczynamy jednak czuć, że jesteśmy już przy końcu tej historii, niby wiemy już wszystko, ale twórcy zaczynają kolejne wątki i sztucznie przedłużają seans aż do ośmiu odcinków. Mimo to fabularnie produkcja wydaje się być całkiem udana. Mnie wciągnęła 😀 Swoją drogą – zupełnie nie podoba mi się ostatnia scena. Uważam, że jest zupełnie niepotrzebna i niszczy mi moje pojęcie o głównym bohaterze. 

Bardzo ważną zaletą tej produkcji są zdjęcia. Idealnie dobrana kolorystyka i klimat w zależności od sceny potrafią bardzo mocno wpłynąć na finalny wydźwięk danego fragmentu. Reżyser świetnie sobie zdaje z tego sprawę i wykorzystuje ten fakt na 110%. Oglądany przez nas obraz raz jest bardzo kolorowy, pełen ciepłych barw, ale znalazło się też miejsce dla słabo oświetlonych, szarych scen. Chciałbym również zwrócić uwagę na bardzo ładne kostiumy i charakteryzacje.

Hiszpanie zaskoczyli mnie jednak swoją brutalnością, bowiem nie szczędzą nam oni widoku zmasakrowanych ciał. Na pewno nie jest to dobry wybór do oglądania przy obiadku. Rozwalona głowa tu, sporo krwi tam, a jeszcze gdzieś w tle jakaś pedofilia. No smaczne to to na pewno nie jest. Osobiście raczej spokojnie oglądam takie rzeczy na ekranie, nie sięgam co prawda po żadne kino gore i “Niewinnemu” oczywiście daleko do tego typu produkcji, ale wszelka przemoc, zarówno ta krwawa jak i seksualna wyjątkowo budziła we mnie jakiś taki niesmak. Ten “niesmak” jest jednak bardzo dużym plusem tej produkcji. W świecie, gdzie przemoc w filmach jest od lat i widzowie co raz bardziej się do niej przyzwyczajają ciężko zrobić film, który nie będzie nie wiadomo jak brutalny, a jednak ciężko się będzie pewne sceny oglądać. No i wiadomo – serial dotyka tematów, które (przynajmniej dla mnie) są bardzo niesmaczne.  

Aktorsko nie jest wybitnie, mogłoby być lepiej, ale źle też na szczęście nie jest. Raczej żadna rola się nie wybija ponad resztę. Wszyscy grają na tym samym poziomie. Może tylko policjantka Lorena grana przez Alexandre Jiménez troszeczkę podwyższa poprzeczkę, a może to po prostu kwestia tego, że Lorena jest najlepiej napisaną postacią. Główna postać grana przez Mario Casasa (znany głównie z “Trzy metry nad niebem”) przez większość filmu zagrana jest również jak najbardziej okej, odstają jednak niestety sceny gdy od Mario wymagane jest jakieś pokazanie smutku i płaczu.  

Podsumowując – jeżeli szukacie wciągającego serialu na dwa, trzy wieczory, od którego nie wymagacie najwybitniejszego aktorstwa, czy fabuły, którą można analizować i doszukiwać się jakichś ukrytych znaczeń, to “Niewinny” będzie dla was dobrym wyborem. Jest to w końcu miniserial, który od początku do końca ogląda się bardzo przyjemnie mimo wszelkich jego wad. Spokojnie mogę wam go polecić 😉  

Zwykle zanim usiądę do jakiejś gry czy filmu naczytam się mnóstwo opinii, dlatego też tak często chwale wiele produkcji – po prostu najpierw się upewniam czy faktycznie jest warto. W przypadku Life is strange wiedziałem tylko, że jest to dobra gra, ale totalnie nie miałem pojęcia, że zaczynam grę, która tak bardzo wbije mi się do głowy. Mimo, że skończyłem ją niedawno to jestem pewien, że historia i jej przesłanie pozostanie w mojej głowie już na zawsze. 

Produkcja o której mowa została stworzona przez Francuskie studio Dontnod Entertainment i wydane przez znaną wszystkim firmę Square Enix w 2015 roku. Twórcy idąc za sukcesem Teltale Games i ich produkcji typu The Walking Dead spróbowali własnych sił w stworzeniu przygodówki, która stawiałaby bardzo mocno na fabułę i filmowość. Jeśli ktoś nie wie – Teltale specjalizuje się w tworzeniu gier, które często nazywane są interaktywnymi serialami ze względu na fakt, że bardzo dużo jest tam dialogów,  a sam gameplay ogranicza się do wyborów czy czasem jakiegoś poruszania się czy celowania. Stworzyli oni tym samym cały gatunek tego typu gier. Poza settingiem te gry jednak nie bardzo się różniły, ale w końcu pojawiło się Dontnod z swoim Life is strange. Grą, która moim zdaniem zostawia w tyle jakąkolwiek grę od pionierów gatunku. Tutaj się jeszcze zatrzymajmy – z góry ostrzegam, że w dalszej części będzie jeszcze wiele porównań do Teltale. 

W Life is strange przyjdzie nam wcielić się w osiemnastoletnią Max, która z samego początku nie wydaje nam się jakaś wyjątkowa. Ot zwykła, trochę wycofana nastolatka, z pasją do analogowej fotografii. Nasza bohaterka wiedzie całkiem normalne życie, pełne przeróżnych “szkolnych dramatów”, ale wszystko się zmienia gdy odkrywa ona, że posiada moc, dzięki której jej życie może być dużo prostsze – mowa tu o umiejętności cofania czasu. Dzięki tej jednej umiejętności udaje jej się uratować życie swojej przyjaciółki z dzieciństwa, a to prowadzi do rozpoczęcia poważnego śledztwa w sprawie zaginięcia jednej z dziewczyn.  

Historia opowiedziana w grze jest przepiękna. Po prostu. Jest wielowątkowa, szokująca, pełna nie głupich zwrotów akcji. Dawno nie grałem w produkcje, która tak dobrze by mieszała coś tak niezwykłego jak podróże w czasie z czymś tak zwykłym jak szkoła i życie w niej. Mimo, że gra ma około piętnastu godzin to znajduje się tu czas na te mocne, niezwykłe momenty jak i na zwykłe przechadzki po kampusie i rozmowie z znajomymi. Warto zauważyć, że nawet te zwykłe i wydawać by się mogło nic nie znaczące działania i rozmowy mogą mieć wpływ na przyszłość. I tak – konsekwencje wyborów to jest coś co Life is strange robi zdecydowanie lepiej od wcześniej wymienionego The Walking DeadTutaj faktycznie te wybory mają jakiś wpływ na dalszą grę i mimo, że nie zawsze widzimy skutki od razu, tak mogą się one pojawić nawet epizod później. Tymczasem w TWD, nie ważne co byśmy wybrali finalnie wszystko dążyło do tego by skończyło się mniej więcej tak samo. Warto też wziąć pod uwagę, że wybory w “Lisie” są często trudniejsze, aczkolwiek nie mamy tutaj żadnej presji czasu. Możemy się spokojnie zastanowić nad swoim wyborem. Nie chcę za dużo pisać o zakończeniu, bo nie chcę wam niczego spoilerować, ale wiele osób jest zawiedzionych tym jak to zakończenie zostało zrobione. Osobiście uważam, że jest one bardzo dobre i rozumiem czemu twórcy postanowili zrobić to tak, a nie inaczej.  

Dontnod historią, którą nam opowiada próbuje przekazać nam wiele, mądrych tematów do przemyśleń i udaje im się to świetnie. Po za głównym wątkiem z cofaniem czasu pojawiają się również mocne wątki związane z dręczeniem rówieśników, śmiania się z nich i ogólnie dorastania. Nie wiem czy tylko ja, ale osobiście miałem przez tę grę również dużo przemyśleń na temat ekologii. Troszkę o tym też zostało powiedziane, a było to dosyć ciekawe. Bardzo mi się również podobał fakt, że wszystko to wydaje się być takie prawdziwe. Wiadomości między bohaterami są w jężyku, który dla mnie wydaje się dosyć autentyczny. Tak samo jak i pamiętnik Max jest pisany w taki sposób, że czujemy że czytamy faktycznie pamiętnik, a nie wpis na wikipedii. 

Czystego gameplayu jest dużo więcej niż w przypadku gier Teltale. Mamy tutaj również dużo więcej eksploracji i mnóstwo interakcji ze światem. Naprawdę wiele przedmiotów możemy “tyknąć”, sprawdzić czy nawet coś z nimi zrobić. Kamera zza pleców, przyjemne animacje i przepiękna pastelowa grafika umilają nam eksploracje czy nawet rozmowy.  Jako, że Max interesuje się fotografią, to zawsze nosi ze sobą aparat. W końcu żaden dobry fotograf nie może stracić okazji na piękne zdjęcie. Twórcy wykorzystali ten fakt i dzięki temu możemy robić zdjęcia niektórych miejsc, przedmiotów i ludzi, które później trafiają do naszego pamiętnika. Te zdjęcia są swego rodzaju znajdźkami, sam mimo że starałem się w miare eksplorować, zwiedzać i sprawdzać niektóre “interakcje” to tych zdjęć miałem naprawdę mało. Wspomniałem już o pamiętniku, który nasza bohaterka prowadzi. Poza zdjęciami trafiają tam również wszystkie jej przemyślenia. Dziennik z czasem staje się naprawdę gruby. Max zapisuje tam wszystko co dzieje się w fabule gry, razem z jej odczuciami, których sami możemy nie poznać. Świetna sprawa.  

Na medal spisuje się również wykorzystanie motywu z cofaniem czasu. Nie potrafię sobie wyobrazić co można by było zmienić by wyglądał on jeszcze lepiej. Naszą umiejętność wykorzystujemy w trakcie rozmowy, by zmienić jej tok, jeśli któraś z naszych odpowiedzi nam się finalnie nie spodobała czy do przeróżnych zagadek albo i nawet zwykłego omijania przeszkód.  

Postacie w większości są naprawdę stereotypowe – ot mamy jakiegoś mięśniaka grającego w football amerykański, laskę z dwiema przydupaskami u boku czy innego gościa, który musi dostawać same najwyższe oceny, taki on mądry. Ale mimo to naprawdę darzymy ich jakimś uczuciem. Jednych nie lubimy od samego początku, drugich od razu uwielbiamy. Postacie te nie mają niby większej głębi, a jednak nie zamieniłbym ich na żadnych innych. Warto również wziąć pod uwagę, że nawet dwie główne bohaterki nie są “nie wiadomo jakie”. Nawet nie zachodzi w nich jakaś większa przemiana przez całą grę, a mimo to – jest to jeden z lepszych duetów, jedna z lepszych przyjaźni w grach komputerowych. 

O udźwiękowieniu nie chce się za bardzo rozwodzić. Po prostu wiedzcie, że się zakochałem. Zarówno jeśli chodzi o muzykę, bo tak – te indie folkowe utwory strasznie mi podchodzą jak i o inne dźwięki typu szkolny szum, jakieś sztućce w barze, wiaterek i tego typu rzeczy. Przepiękna sprawa, która pozwala jeszcze bardziej wczuć się w ten świat. 

Jak bardzo bym się chciał do czegoś doczepić, żeby nie było że tak tylko chwalę, tak totalnie nie mam pojęcia do czego. Naprawdę, szukam, myślę i uważam że ta gra jest po prostu prześwietna. Jedyne minusy jakie widzę to słabo zsynchronizowane ruchy ust do wypowiedzi bohaterów, momentami naprawdę się zastanawiałem czemu postacie w ogóle nie ruszają ustami gdy mówią. Inny problem tej gry jest bardziej związany z jej wydaniem – Dlaczego nie ma oficjalnej polskiej wersji językowej? :< Niedługo zabieram się za prequel, ale do drugiej części nie podejdę dopóki nie powstanie fanowskie spolszczenie, niestety. 

To by było chyba na tyle. Jeśli oczekujecie od gry świetnej historii, wielu przemyśleń i niezapomnianych wrażeń to proszę bardzo. Oto przed wami Life is strange!