„Ojciec Chrzestny” to bezdyskusyjnie jedno z najważniejszych dzieł kinematografii. Film ponadczasowy, który po 50 latach dalej jest chętnie oglądany i kolejne pokolenia poznają historie rodziny Corleone. Nie wszyscy jednak wiedzą, że produkcja ta nie miała łatwo i mało brakowało, a nigdy by nie powstała albo nie przypominałaby finalnego produktu. Dzisiaj przedstawię wam 10-cio odcinkowy serial fabularny, który opowiada trudną historie powstawania tego dzieła. Zapraszam na recenzje „The Offer”
Gdy Mario Puzo postanawia napisać powieść o potężnej rodzinie mafijnej i błyskawicznie staje się ona bestsellerem, Al Ruddy postanawia wziąć się za ekranizacje tej historii. Nie będzie to jednak proste zadanie, bowiem „The Offer” jest opowieścią o tym jak Ruddy musi walczyć z kolejnymi problemami, które pojawiają się jak głowa Hydry – gdy pozbywa się jednego, natychmiast pojawiają się następne. Czasy powstawania „Ojca” to moment, gdy Paramount potrzebował prawdziwych kasowych hitów, aby móc utrzymać się na rynku, co było dodatkowym utrudnieniem przy produkcji. „Góra” wymagała by film był prosty i trzymał się utartych ścieżek, a jak dobrze wiemy – było zupełnie inaczej. To właśnie na tej walce o odpowiednią formę filmu skupia się cała fabuła „The Offer”.
Twórcy filmu – Al Ruddy, reżyser Francis Ford Coppola i scenarzysta Mario Puzo – dążyli do stworzenia dzieła swoich marzeń, które przekroczyłoby granice kina i zapisało się w historii sztuki filmowej. Serial bardzo dobrze prezentuje różnice podejść do tego tematu. Mamy tutaj ludzi, którzy kochają kino i widzą w nim prawdziwą sztukę, ale są też ludzie, którzy w kinematografii widzą przede wszystkim pieniądze. I to nie jest tak, że automatycznie ta druga grupa jest wrogiem filmu, ci ludzie po prostu potrzebują większych dowodów na to, inwestycja się zwróci i zarobi na kolejne.
Swoją drogą to zakochałem się w bohaterach tej historii. Z wyjątkiem jednej postaci, która – co ciekawe – nie istniała w rzeczywistości (ale o tym za chwilę), nie ma tu nikogo, kogo nie chciałbym zobaczyć na ekranie. Widzimy tu galerię przesympatycznych postaci, a co najważniejsze – nie są oni sztuczni! Dzięki doskonałemu aktorstwu każdy bohater wydaje się być w pełni wiarygodny, a między nimi istnieje prawdziwa chemia. Wspólne występy sprawiają, że pojawia się na mojej twarzy szeroki uśmiech. Uwielbiam sposób, w jaki Matthew Goode (gra Roberta Evansa) wciela się w swoją postać, używając do tego zarówno twarzy, jak i głosu. Uwielbiam scenę, w której szczęśliwi Albert Ruddy, Mario Puzo, Francis Coppola i Robert Evans stoją razem, obejmując się przed obiektywami podczas wyczekiwanej premiery filmu. To taki element, który symbolizuje koniec, ten wyczekiwany moment, gdy w końcu udało się nakręcić i wydać ten film.
Mówiąc jednak o aktorstwie, nie sposób pominąć tego, jak niesamowicie dobrze została dobrana obsada „Ojca Chrzestnego”. W szczególności Anthony Ippolito w roli Ala Pacino/Michaela Corleone był strzałem w dziesiątkę. Scena w restauracji, w której Michael zabija Sollozzo, jest tego znakomitym przykładem. Ippolito w sposób perfekcyjny naśladuje maniery Pacino z tamtego okresu, a jego wygląd i charakteryzacja to tylko jedne z wielu powodów, dla których ten casting jest absolutnie perfekcyjny.
Każda postać z oryginalnego filmu otrzymała tu znakomitego odtwórcę. W szczególności widać to w scenie, gdy Coppola organizuje kolację przed rozpoczęciem zdjęć, by aktorzy mogli się lepiej poznać. Już wtedy, bez żadnych kamer i scenariuszy, aktorzy wcielają się w swoje postaci, improwizując i tworząc prawdziwą kolację rodziny Corleone, która wygląda jak żywcem wyjęta z filmu. To niesamowite jak każdy aktor idealnie wpasowuje się w swoją rolę, tworząc wyjątkową chemię i realizując wizję twórców w sposób absolutnie perfekcyjny.
W „The Offer” wielokrotnie podkreślano, że „Ojciec Chrzestny” to nie tylko gangsterska opowieść, ale przede wszystkim historia rodziny i zasadach w niej panujących. Jednak dla miłośników kina z przestępczym wątkiem również znajdzie się tutaj coś interesującego. Wynika to z faktu, że podczas produkcji filmu Cosa Nostra miała swój udział i narzuciła swoje wymagania dotyczące opowieści.
Ten serial emanuje miłością do kina, a opowieść o tym, jak filmy potrafią wzbudzać emocje nawet u najtwardszych widzów, jest według mnie bardzo prawdziwa. Jestem zachwycony ilością nawiązań do świata kinematografii, które można tu znaleźć. W tym temacie bardzo cenię sobie także analizy różnych scen i symbolikę, a tutaj jest tego mnóstwo.
Szkoda jednak, że „The Offer” nie jest opowieścią w pełni prawdziwą. Choć wiele z elementów fabuły czerpie z prawdziwych wydarzeń, to wciąż nie wiadomo, co jest w pełni prawdziwe, a co zostało zmienione w imię dramaturgii. Wszystko opiera się w końcu na wspomnieniach Alberta Rudd’yego, a nie większej grupy ludzi. Można to szczególnie zauważyć, gdy spróbujemy znaleźć wady głównego bohatera. Nagle się okazuje, że wszystko co robił było dobre. Nie jest to w pełni wiarygodne, ale kto wie jak było 😀 Starałem się weryfikować wszystko co widzimy na ekranie i tak naprawdę, według internetu – większość wątków jest w pełni prawdziwa. Były co prawda jakieś zmiany w wątku Franka Sinatry, ale nie na tyle duże by był to jakiś problem.
Jednakże, moim zdaniem największym zgrzytem „The Offer” jest wprowadzenie postaci, która nigdy nie istniała – o czym wspomniałem już wcześniej. Podobnie jak w „Czarnobylu„, jeden bohater ma reprezentować wiele innych postaci. W tym przypadku jest to Barry Lapidus – człowiek, który do samego końca nie wierzył w sukces projektu Coppoli i w każdym kroku starał się go zablokować. Mimo to, historia ta pozostaje fascynująca i wciąż wzbudza wiele emocji, mimo że dobrze wiemy, jak to wszystko się skończyło 😉
Jestem również fanem tego co możemy tutaj usłyszeć, bowiem Soundtrack naprawdę robi robotę i zawsze jest idealnie dopasowany. Co ciekawe początkowo żałowałem, że w ogóle nie słyszymy motywu przewodniego z „Ojca Chrzestnego”, później zacząłem się zastanawiać, że może to i lepiej, że może nie do końca on tu pasuje, a potem bum! Następuje premiera filmu, cała sala wypełniona ludźmi i nagle ta cudowna melodia… ciary zapewnione.
To wszystko sprawia, że „The Offer” jest niemalże pozycją obowiązkową dla każdego fana „Ojca Chrzestnego”, a może i nawet każdego konesera kina. I choć po pierwszym odcinku nawet mi się podobało, tak po drugim poleciałem w binge-watching i zakochałem się w tej produkcji po całości. Totalnie nie rozumiem ocen krytyków z Rotten Tomatoes (57% krytycy, 95% publiczność), ale nie jest to pierwsza sytuacja, w której widzowie mają odmienne zdanie od krytyków. Opinia krytyka Seeda jest jednak prosta – siadać, oglądać i zatracić się w tej pięknej historii z tymi cudownymi charakterami.